poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Scarlet (Event)

      Obudziłam się wczesnym rankiem. Wyskoczyłam z legowiska i chwytając ołówek podeszłam do kalendarza. Zdecydowanie skreśliłam dzień 23 grudnia. Potem podniecona nadchodzącą wigilią poszłam do spiżarni. Miałam już wszystko przygotowane – na stoliku leżał karp. Nie zdążyłam go jeszcze przyrządzić, ale na szczęście wszystkie sałatki stały już gotowe do wyniesienia na stół.
- Kiv! – krzyknęłam krojąc cytrynę. Przyleciał mój paw i usiadł na krześle. 
- Przynieś mi kartkę i pióro. Muszę napisać zaproszenie do rodziny. – poprosiłam. Ptak kiwnął łebkiem i zaraz wrócił z notesem. Naskrobałam kilka słów wyćwiczonym pochyłym, cienkim pismem. Chciałam, aby wyglądało to uroczyście. Skończyłam pisać i oceniłam dzieło wzrokiem – myślę, że spodoba się mamie, która zawsze dbała o takie rzeczy.
- Zanieś to mamie. – poleciłam Kively’emu. Paw wyleciał, a ja wróciłam do roboty. Przy okazji przypomniałam sobie, że trzeba poprosić Katrinę o zgodę.

      Wstałam przeklinając siebie, że nie zaczęłam przygotowań wcześniej.
      Zawiązałam na szyi futrzany szalik i wcisnęłam czapkę na uszy. Czym prędzej popędziłam do jaskini Alf. Weszłam ostrożnie mówiąc cicho:
- Jest tu, kto?
W rogu siedziała Katrina.
- Hej Scarlet. Pomóc ci w czymś? – zapytała. Zaszurałam niepewnie łapą i zaczęłam:
- Bo wiesz … zaprosiłam jutro na wigilię moją rodzinę i chciałabym cię prosić o zgodę na wstąpienie na teren watahy… 
Wadera zmarszczyła nos i zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem.
- Ilu ich jest?
- Trójka … to są naprawdę równe wilki, nie zrobią nic złego. – zaczęłam wyjaśniać. 
- Dobra ufam ci. Masz zgodę, zaraz powiem strażnikom, żeby ich jutro wpuścili. – kiwnęła głową. Zamachałam ogonem uszczęśliwiona. 
- Dziękuję Kat! – wybiegłam na śnieg i czym prędzej poleciałam do jaskini.       Skoczyłam na jednej nodze do spiżarni i złapałam za nóż.
- Nie zdążę, nie zdążę…! – powtarzałam żałośnie, wkładając przygotowaną rybę między lód. Potem wyjęłam z szafki słoik suszonych pomidorów i zrobiłam pewną pyszną potrawę. Była ona tradycją u nas w rodzinie. W tej chwili nadleciał Kively trzymający w dziobie mój list.
- Znalazłeś ich? – zapytałam. Ptak kiwnął łebkiem i wypuścił kopertę, która spadła na blat. Rozerwałam ją i rozpoznałam pismo mamy.
,,Droga Scarlet
  Bardzo dziękujemy za zaproszenie. Kazery ogromnie się ucieszył. Przyjedzie z nami wujek – pewnie to przewidziałaś. 
   Całuję mocno

 
~Mama
      Długo wpatrywałam się w doskonałe pismo mamy. Perspektywa, że miałam ją zobaczyć napawała mnie lekkim strachem. Moja rodzicielka zawsze była surowa. Jeśli w mieszkaniu nie będzie wysprzątane na błysk mogę się spodziewać niezłej reprymendy… Włożyłam przygotowane posiłki do wielkiej misy z lodem i otarłam czoło wilgotną szmatą, którą trzymałam w łapie. 
- Hell! – krzyknęłam wycierając stolik z tłustych plam po karpiu. Po chwili posłusznie nadbiegł mój kot.
- Upoluj dla mnie zająca. Tylko dużego! Będzie na obiad pojutrze. – poleciłam kotu. Zwierzak uniósł ogon do góry i poleciał na dwór. Westchnęłam i dalej zaczęłam szorować stół. I wtedy przypomniałam sobie o Tajfunie. Przecież był moim jedynym kolegą i warto by było go zaprosić na naszą wspólną wigilię.       Jęknęłam patrząc na walające się rzeczy w spiżarni. Było południe 23 grudnia.       Ta data ukoiła jakoś moje nerwy. Jeszcze mam wieczór, noc i następny ranek.       Na pewno zdążę moja jaskinia nie jest duża. 
      Po pół godzinie dotarłam do jaskini należącej do Tajfuna. Zadzwoniłam złotym dzwonkiem i zaczęłam niecierpliwie przebierać łapami. Chwilę później wyszedł biały skrzydlaty wilk. 
- Hej Tajfun! – wykrzyknęłam. Basior zmarszczył zabawnie nos.
- W czymś ci pomóc? – zapytał. 
- Masz może ochotę na spędzenie wigilii ze mną i moją rodziną? – wypaliłam. Tajfun zrobił smętną minę.
- Nie mogę niestety. Jestem już zaproszony, gdzie indziej.
- Nie musisz zostać na całej. Moja mama to zrozumie. Proszę, chociaż pół godziny…
- Zgoda. To, o której?
- O 17, zawsze robimy tak wcześnie, bo mój braciszek jest jeszcze mały. To do zobaczenia! – krzyknęłam usatysfakcjonowana i pobiegłam do domu.

<><><><><><><><><><><><><><><><><>
      Obudziłam się bladym świtem i od razu zabrałam się do szorowania salonu.  Przecież to tu odbędzie się kolacja. Późnym rankiem skończyłam też kuchnię i  sypialnię. Wytrzepałam legowisko Helly i wysprzątałam żerdź Kively’ego.  Wczoraj moja kotka świetnie się spisała – przyniosła naprawdę duży obiad w postaci zająca. Teraz siedziała na czystym futrze i mruczała donośnie.
      Po zakończonych porządkach ustawiłam wreszcie choinkę. W tempie błyskawicy rozwiesiłam na niej ozdoby i nalałam wody do doniczki. Zapaliłam lampę i powiesiłam nad wejściem do jaskini tak samo jak ozdobny wieniec.       Wreszcie z szafy wyjęłam odświętny obrus i rozłożyłam go na dużym kamieniu (służący mi, jako stół), a na nim zastawę. Teraz tylko czekać na gości…

<><><><><><><><><><><><><><><><><>
      Przed 17 podgrzałam dania i ułożyłam na stole. Potem przyszedł Tajfun. 
- Cześć. – powiedziałam cicho przytulając go – Siadaj, zaraz powinna być tu moja rodzinka. A oni nigdy się nie spóźniają. 
      Właśnie wtedy zegar wybił 5 i przed jaskinią zmaterializowali się mama, Kazery i wujek Them. 
- Witajcie. Mamo tak się cieszę… - zaczęłam i przytuliłam się do mamy.
- Scarlet kochanie. A ten kawaler to, kto? – zaciekawiła się.
- Mój kolega. Nie zostanie na długo. Zje tylko z nami kolację, bo został już zaproszony. – powiedziałam bez ogródek, a basior wyszczerzył zębiska.    Wszyscy najpierw połamaliśmy się opłatkiem, a potem zasiedliśmy do stołu.   Mama przywiozła moją ulubioną potrawę z dzieciństwa – kaszę z leśnymi grzybami! Tajfun musiał się szybko zwinąć, więc zostaliśmy sami. Kazery  ciągle się do mnie tulił, a ja do niego. Tak rzadko się widujemy… Po skończonej kolacji podeszliśmy do choinki, pod którą stały prezenty. Kaz dostał ode mnie piłeczkę ze sznurkiem, mama naszyjnik, a wujek Them ozdobne pawie pióro (najładniejsze z ogona Kively’ego). Ja dostałam od Kaz’ego laurkę, od mamy notes ze srebrną kłódką i kluczykiem, a od wujka wazę. Najbardziej rozczulił mnie obrazem mojego braciszka, na którym biegamy po łące bawiąc się w berka. Gdy wszyscy usiedli na fotelach, a wujek setny raz zaczął wałkować tę samą historię zobaczyłam małą paczuszkę od Tajfuna.   Uśmiechnęłam się, bo ja też wpakowałam mu za szalik prezent ode mnie.   Rozerwałam papier i zobaczyłam bransoletkę z symbolem Ziemi i Eteru. Łzy napłynęły mi do oczu – nie zasługiwałam na takiego przyjaciela. Założyłam ją na łapę i poszłam do sypialni uprzednio uprzedzając, że jestem zmęczona.  Zasnęłam bardzo szybko.
      Rano goście wrócili do domu. Ja natomiast długo będę pamiętać ten magiczny wieczór, a bransoletki od Tajfuna nigdy nie zdejmę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz