czwartek, 22 stycznia 2015

Od Dantego CD Thalii (cz.2)

      Obudziłem się, kiedy było już całkiem jasno. W pierwszej chwili nic nie widziałem, ale czułem, że nabiłem sobie całkiem sporego guza. Thalia siedziała na schodku jeszcze całkiem zdezorientowana, jakby próbowała wstać, ale nie mogła się utrzymać na nogach.
      Dźwignąłem się na nogi i od razu poczułem ból w skrzydle (jeszcze tego mi brakowało). Teraz zorientowałem się, że pomieszczenie, do którego wpadliśmy, wcale nie było tym, na co wyglądało. To wielka biblioteka (kolejna...).
      U szczytu schodków były podwójne drzwi. Pchnąłem je i wszedłem do całkiem sporej galerii. Widok obrazów mnie zaszokował. Podszedłem do wielkiego obrazu i zawołałem Thalię.
      Dwa malowidła wiszące obok siebie przedstawiały mnie i Thalię. Ludzkie wizerunki migotały na zmianę z naszymi wilczymi twarzami.
   - Co to ma być? - zapytała, zapewne równie zdziwiona jak ja Thalia.
   - Nie mam zielonego pojęcia - odparłem.
      Nagle usłyszałem za nami kroki i szybko się odwróciłem. Stała za nami czwórka młodych ludzi. Na pewno byli młodsi ode mnie i Thalii (my wyglądamy na jakieś 25 lat, oni na jakieś 20), ale nie byłem pewien ich człowieczeństwa.
*   *   *
      Odbyliśmy z nimi dość długą rozmowę. Też byli wilkami, a na dokładkę Tatchitami. Okazało się, że jesteśmy potomkami prastarych klanów z czasów pierwszego konfliktu z demonami, o którym opowiadała mi Thalia. I tak ja dziedziczyłem Dom Twórców Ostrzy po królu Luce'u, Thalia - Dom Szlachetności po zielarce Thalii (sorry, Shay. Thalia się załapała, ale ty już nie : P), Fokow - Dom Wiedzy po Arachne, Tien - Dom Życia po Saphirze, Eaton - Klan Strażników Klątw po Marze (nie wymienionej w opowiadaniu, kuzynce króla), a Lidia - Dom Strategów po Murtagh'u.
      Na jaw wyszło też parę nieznanych nam spraw, po za hymnem Tatchitów, takich jak ,, sekret Magicznego Sztandaru '', który dostaliśmy w odprawie na wojnę. (Sztandar sprawia, że członkowie watahy, do której należy przybierają ludzką formę, a ponadto razi piorunami we wrogów podczas walki). W wyprawce dostaliśmy też zaczarowane zwoje z kryształu lekkiego jak zwykły materiał i pięć koni.
      Niestety, nowi znajomi  nie mogli iść z nami ,, bo to sprawa watahy '' i ,, oni nie mogą się w to mieszać ''. Wsiedliśmy z Thalią na konie i pojechaliśmy z tym towarem do watahy.
<CDNastąpi. Sorry, że w tylu częściach, ale postaram się resztę zmieścić w jednym poście>

Magiczny Sztandar

wtorek, 20 stycznia 2015

Od Rene cz.2

       Gdy się obudziłam, obok mnie nie było już obok mnie mojej matki. Nigdzie nie było Jaskini Losu, nigdzie tafli wody. Słyszałam tylko szybkie bicie swojego serca i mój ciężki oddech.
      Kiedy na nowo wyostrzył mi się wzrok, zobaczyłam postać białego wilka o intensywnie błękitnych oczach. Spróbowałam wstać. Nie udało się. Nie miałam czucia w łapach, czułam chłód.
- Czy ja... Umarłam? - zapytałam basiora.
- Wciąż żyjesz.
- Co ja tu robię i kim ty jesteś?
- Jesteś w sali tronowej bogów. Ja jestem tym, który włada wszystkim co sobie przeciwne. Moje imię to Opues.
      Spojrzałam pod siebie. Znajdowałam się w centrum tej samej gwiazdy, która narysowała moja matka. Jej blask rozchodził się po całej kryształowej posadzce. Rozejrzałam się wokoło. Rozpoznałam jeszcze pięciu bogów. Ich trony zbudowane były z kamieni szlachetnych. Noche - z heliodoru, Tago - z akwamarynu, Morto - z turmalinu schorl, Mall - z biksbitu, Bosque - ze szmaragdu. Był też jeden pusty, z szafiru, który musiał należeć do Opues'a. Wokół nich byli też inni bogowie... ale najwyraźniej nasza wataha o nich nie wiedziała.
      Wznowiłam próbę powstania. Udało mi się. Podeszłam przed oblicze bogów (na środek) i skłoniłam im się.
- Powstań - rzekł Tago. Wykonałam polecenie i zwróciłam się w stronę Opues'a.
- Dlaczego tutaj jestem? - zapytałam.
- Kilka miesięcy temu, zawiadomiliśmy Alfy waszej watahy, iż spodziewacie się wojny - po tych słowach po prostu mnie zamurowało. - Uzgodniliśmy wspólnie, żeby jedno z nich stawiło się przed nami... Podobnież wasza wyrocznia wypowiedziała przepowiednię.
- Jaką przepowiednię? Kto? Kiedy?
- Jakiś czas temu, wadera o imieniu Sunset w towarzystwie Shayninga.
- Przepraszam, ale nikogo takiego nie ma.
- Dopiero była i już jej nie ma!
- Jak ona brzmi? Ta przepowiednia?
- ,, Podjąć musi wilków siedmioro wyzwanie, - zaczął bóg -
Inaczej świat pastwą morderstw i krwi się stanie,
Przysięga duszą wilczą dochowana będzie,
A wróg w zbrojnym rynsztunku u wrót watahy siędzie. ''
       Byłam zdziwiona. Nigdy nie słyszałam o takiej waderze... a może? Nie wiem. Nie miałam też pojęcia w jakim celu została wysłana tu moja matka.
- I co w związku z tym?
- Planowaliśmy przydzielić Katrinie zadanie - powiedział Bosque. - Zadanie mające na celu wybrać siedem wilków. Ale skoro jej tu nie ma, ten obowiązek spada na ciebie.
- Ale ja nie jestem moją matką. Nie wiem i nie znam wszystkich wilków w watasze... Z kąt będę miała pewność, że wybieram dobrze?
Będziesz wiedziała - zapewnił mnie Noche. Sala tronowa bogów rozmyła się, a ja znów byłam przy Jaskini Losu. Przy tafli jeziora stała moja matka jedną łapą na lodzie. Miała łzy w oczach. Czym prędzej do mnie podbiegła i przytuliła.
- Rene! Dla czego to zrobiłaś?
- Nie wiedziałam co zamierzasz. Wataha potrzebuje Alfy, a ty nią jesteś.
- Co mówili bogowie?
      Odsunęłam się od niej, spojrzałam jej w oczy i powiedziałam:
- Mam zadanie do wykonania.
<Wybieram: Siebie, Emmę, Shayninga, Lizz'iego, Lebelle, Thalię i Dantego. Proszę te sześć pozostałych wilków o dokończenie tego opowiadania>

Od Rene cz.1

      Zapadała noc. Właśnie wracałam z polowania i zmierzałam do swojej części jaskini. Tajfuna nigdzie nie było widać, więc reszta mieszkania jest w dobrym stanie.
      Pamiętam, że rano mama była zajęta, nie była stale w jednym miejscu. Biegała po całych terenach watahy nie przystając nawet żeby chwilę porozmawiać. Szczerze? Martwiłam się o nią. Nigdy nie widziałam, żeby kiedykolwiek była aż tak pochłonięta... wszystkim, tylko nie swoimi obowiązkami. Usłyszałam szelest liści zaraz za moimi plecami. Była to moja matka, miała ze sobą woreczek z przyjemnie pachnącymi ziołami.
- Mamo, co się dzieje? - zapytałam. - Po co ci to?
- Rene, skarbie ja... - przyjrzałam się jej lepiej i zobaczyłam, że na ramieniu masz torbę. Nie wytrzymałam. Puściłam wodze nerwom.
- Nie mów mi, że odchodzisz!
- Kochanie, nie odchodzę. Muszę gdzieś iść, nie długo wrócę - te słowa wcale mnie nie uspokoiły. Musiała zrobić coś ważnego. Widziałam, że się denerwuje.
- Może i tak - burknęłam. - Najlepiej jest mieć matkę, która cię okłamuje - weszłam do swojej części jaskini. Nie mogłam uwierzyć. Jak ona mogła mnie tak okłamać?! Moja matka nie potrafi kłamać. Nigdy jej to nie wychodziło, a znam ją dobrze. Podeszłam do ściany i opuściłam się na podłogę. Musiałam pomyśleć.
      Po dłuższej chwili chwyciłam kartkę i wyciągnęłam jedno pióro ze skrzydła.

Drogi Ojcze...
Zapewne zauważyłeś moją nieobecność, tak samo jak ja dowiedziałam się o co chodzi mamie. Niestety, nie wiem do końca o co. W każdym razie, spróbuję przekonać ją żeby nie robiła tego co ma w zamiarze.
Twoja córka,
Renechive     

      Zgięłam kartkę w pół i cicho przemknęłam do jaskini rodziców. Wolałam zostawić coś, żeby nie martwili się o mnie z Tajfunem (chociaż wątpię, że nie zdemoluje mi jaskini. Po nim można się wszystkiego spodziewać). 
      Mamy już tu nie było. Tak samo na dworze. Wybiegłam na zewnątrz i zobaczyłam ślady w śniegu. Wilcze ślady. Na początku szłam ich śladem, później zaczęłam biec. Biegłam tak dłuższy czas.
      W mroku zobaczyłam sylwetkę wilka. Rozejrzałam się wokoło. Było ciemno, ale rozpoznałam to miejsce. Byłyśmy przy Jaskini Losu. Wzdrygnęłam się, kiedy zobaczyłam światło płomienia. Moja matka podpaliła jedna z gałązek (chyba żeby coś zobaczyć).
      Słyszałam stłumione głosy powtarzające cały czas jedno słowo - ,, los ''. Wyło to wkurzające, kiedy stoi się na zimnie szpiegując swoją matkę (wolę teraz nie oceniać co ma w zamiarze, ale miejmy nadzieję, że nie zrobi tego co Sombra). Nic się nie działo, po za tym, że rysowała coś na zamarzniętej tafli wody. I to ma być powód do kłamstw? Według mnie nie. Przyjrzałam się bliżej. Przypominało to... gwiazdę, albo coś takiego...

      Nagle, rysunek ten zaczął świecić błękitnym światłem. Wystraszyłam się. Cicho podeszłam bliżej. Zobaczyłam, że to, co rysowała moja matka było płatkiem śniegu.
      Katrina powoli szła do centrum gwiazdy. Nie wiedziałam czemu, rzuciłam się na nią krzycząc:
- Mamo, nie!
      Teraz to ja leżałam po środku rysunku. Miałam przymglony wzrok. Miałam odrętwiałe łapy i skrzydła. Zanim zemdlałam, doszedł mnie stłumiony głos mojej matki bliskiej łez:
- Rene!
<CDN>

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Urodziny!

Nasza wataha obchodzi swoje pierwsze urodziny! Jesteśmy tu już ponad rok! Uwierzycie? ^^ Mam nadzieję, że pociągniemy dalej...
 Z tej okazji nie zorganizowałam żadnego konkursu, bo one i tak nie łapią....  Jednak mimo wszystko chciałam napisać ten post ;) Mam nadzieję, że nie tylko ja pamiętałam o tym ważnym dniu...

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!

niedziela, 11 stycznia 2015

Od Emmy

      Od dawna chciałam opowiedzieć ciąg dalszy mojej poprzedniej historii, ale przez ostatnie wydarzenia nie miałam nawet czasu na porządny sen, więc postaram się dokończyć teraz.
      Po tym jak dotknęłam magicznej sfery, uwolniły się z niej cztery manifestacje energii żywiołów. Przestraszyły gryfa, który od razu odleciał. Ja również przestraszyłam się, gdy zaczęły atakować. Moje dotychczas poznane moce nie działały. Od tamtego czasu uciekałam przed nimi kryjąc się nocami w jaskiniach i biegam tak naokoło watahy. Śpię może jakieś trzy godziny na dobę i nie mam zbytnio czasu na polowania. Cały czas mieszkam w tych samych grotach i zauważyłam, że rano wokół mnie jest pełno trawy, którą później jedzą króliki i jak wracam - mam lunch. Po za tym ostatnio na śniegu zauważyłam ślady jakiegoś większego ode mnie wilka, a tu na pewno nie ma żadnej watahy.
      To był opis moich poprzednich miesięcy, a teraz muszę uciekać dalej. To najlepsze święta w moim życiu - jeśli ktoś nie zna definicji słowa ,,sarkazm'', niech lepiej sprawdzi to w słowniku.
<CDNastąpi w przypływie weny>

Od Dantego CD Thalii (cz.1)

      Podprowadziłem Thalię do sporej kępy trawy, na której źdźbłach lśniła rosa w promieniach księżyca.
      Od kiedy jestem w tej watasze, moja moc zmieniania formy obiektów znacznie się rozwinęła. Musnąłem palcami trawę, która zaczęła się wić tworząc gęsty splot przypominający dywan. Usadowiliśmy się na nim i gdy byliśmy gotowi, uniosłem dywan w powietrze.
      Wzbiliśmy się ponad chmury. Widok był zniewalający. Wszystko było inne niż z ziemi. Zgarnąłem kawałek chmury i przemieniłem go dotykiem w kwiat lotosu. Wpiąłem go Thalii we włosy. Powinienem czuć się dziwnie jako człowiek, ale czułem się identycznie tak jak gdy byłem wilkiem.
      Miałem nadzieję, że ta przemiana minie, ale jednak chciałem by ten czas był dłuższy. Ta forma była częścią mnie tak samo jak magia czy miłość.
      Nagle poczułem jak by grunt pode mną się rozpływał. Spojrzałem na ,,dywan'' i zobaczyłem jak jego sploty się rozdzielają. Czemu ta magia nadal działa tak krótko? Zanim się obejrzałem, spadaliśmy z ogromną prędkością z trawą we włosach. Złapałem Thalię i przycisnąłem do siebie jak najmocniej. Pomyślałem o rozwinięciu skrzydeł, tak jak zawsze, a one się pojawiły. Trudno było machać skrzydłami wirując w korkociągu głowami do ziemi, ale w końcu ustabilizowałem je do szybowania. Odbiliśmy się (nawet nie wiem w którą stronę) i lecieliśmy na wielkie, witrażowe okno jakiegoś zabytkowego budynku (pewnie zamku).
      Przebiliśmy się przez szkło i sunęliśmy po posadzce jakiejś sali balowej trzymając się w objęciach, aż uderzyliśmy głowami w stopnie prowadzące do (loży dla vipów XD) tronu i nas zamroczyło.
<CDNastąpi kiedy będę miał wenę, i jak na razie nie daję Thalii do dokończenia>

niedziela, 4 stycznia 2015

Od Rene CD Lizzley'a

- To jest... ŚWIETNE! - krzyknęłam i rzuciłam się basiorowi na szyję.
- Cieszę się, że ci się to podo... - nie dokończył, ponieważ zerwałam się nagle i porwałam go na środek komnaty do tańca.
      Spędziliśmy na tym dużo czasu, co chwilę zmieniając muzykę. Śmialiśmy się, krzyczeliśmy. Przecież nikt nas nie słyszał, ani nie widział! Mieliśmy czas na chwilę rozrywki, wyrwania się z tej monotonnej pętli czasu.
W końcu byliśmy tak zmęczeni, że oparliśmy się o ścianę i chwilę potem zsunęliśmy się z niej na podłogę. Wyjrzałam za okno. Wschodził już księżyc, a słońce chowało się za widnokrąg.
- Też nie masz ochoty wracać? - wydyszałam.
- Oczywiście, że nie. Tylko muzyka i... - ściana cofnęła się ujawniając korytarz, w którym płonęły pochodnie, dając jedyne światło przełamujące ciemność.
- Idziemy? - zapytał Lizz.
- A jak myślisz? No pewnie! Nikt nam nie za karze! - krzyknęłam biegnąc przez korytarz. Chwilę potem, tuż obok mnie biegł Lizzley. W końcu zobaczyliśmy inne, oślepiające światło. Kolejna komnata. Szliśmy pewnym krokiem, aż dostrzegłam... Mikser! Ale nie taki do pichcenia czegoś, tylko do muzyki.
- Podaj MP3 - powiedziałam uradowana. Położyłam urządzenie na stole i zadziała się magia... Muzyka leciała z głośników umieszczonych pod szklanym sufitem ukazującym nocne niebo. Księżyc znajdował się po środku sklepienia. Poszukałam odpowiedniej nuty i oto jest coś, co przykuło moją uwagę.
- Mogę prosić? - zapytał Lizz z uśmiechem na pysku.
- Jak mogłabym odmówić takiemu wariatowi? Oczywiście, że tak.

< Lizzley? Masz romantic młoment i fajną muzyczgę ^^ >

Od Lizzley'a CD Rene

Delikatnie polizałem ją w policzek. Wadera zrumieniła się. Otuliłem ją.
Zasnąłem...
<><><><><><>
Delikatny powiew wiatru muskał moją sierść. W oczach iskrzyły mi się łzy. Tęskniłem za mamą... Odeszła, nawet nie żegnając się z nami. Nabrałem powietrza w płuca i odetchnąłem.
(Tu, Liz wcale nie śpiewa, tylko słucha piosenki)

Lekka łapa ułożyła się na mym ramieniu. Wadera spojrzała na mnie nieśmiało. Odgarnąłem jej grzywkę. Była śliczna. Po chwili się odwróciłem. Opadłem na ziemię, a moja grzywka zakryła mi oczy.
- Rene... Ja nie jestem już taki sam... Zmieniłem się... Nie będziesz mnie dalej lubić...
Wadera usiadła obok mnie i lekko, lecz niepewnie położyła łeb na mym ramieniu.
- Zawsze będziesz taki sam. Wilk się nigdy nie zmienia...
- A mój ojciec? - Mruknąłem.
- Popadł w rutynę... On ją naprawdę kochał. Lebelle... znaczy się... Twoja mama go z tego wyciągnęła. Dalej jest zabawnym i imprezowym basiorem.
Otuliłem ją ramieniem. Lekki wiatr owiał naszą dwójkę. Zdjąłem moje słuchawki i podałem je Re. Włączyłem piosenkę którą przed chwilą słuchałem.
- Mój ulubiony zespół... (Prawda :D) Uwielbiam ich głos... Mimo, że to ludzie, to nieźle śpiewają. Mój tata mi to pokazał. Jest ich fanem. Szczerze, zauważyłem, że jego głos brzmi tak samo, jak tego wokalisty...
Rene słuchała muzyki. Wsłuchała się.
- Podoba się?
<Rene? Słodki, romantyczny momencik i muzyczka :> >
PS. Prawda. To mój ulubiony zespół, kocham ich <3. 30 Seconds to Mars <3.

sobota, 3 stycznia 2015

Od Katriny CD Kolosa

- Idź Rene, jeszcze nie jest aż tak późno, zdążysz - córka uściskała mnie i zniknęła w mroku nocy.
- Co ona zrobiła? -drążył Kolos.
- A co ci powiedziała?
- Nic nie mówiła, jąkała się tylko...
- Jest już prawie dorosła.
- PRAWIE - usłyszałam głos za sobą. Był to Tajfun. - A ja to co, nie jestem już szczeniakiem!
  Spojrzałam na Kolosa, a on na mnie.
- Nie jesteś - powiedzieliśmy jednocześnie. Mój syn uśmiechnął się i odwrócił, ale słyszałam, to co wymruczał.
- Jest, wiedziałem!
  Zostaliśmy sami. Poszliśmy z Kolosem do swojej jaskini i patrzyliśmy albo w sufit, albo w podłogę. Zdarzało się też w ścianę.
- Gdzie poszła Renechive? - wznowił temat Kolos.
- Na dwór - zaśmiałam się.
- Czyli?
- Do lasu.
- Po co?
- Na spotkanie.
- Z kim?
- Z wilkiem.
- Czyli kim?
- A kim ty jesteś?
   Zmieszał się na te słowa.
- Basiorem. Ale ona jest na to za młoda!
- No to ty też jesteś za młody - zaśmiałam się.
- Ej! - krzyknął i również zaczął się śmiać.
- A co robi Tajfun? - zapytałam.
- Śpi - widocznie Kolos załapał zasady.
- Gdzie?
- A gdzie ty jesteś?
- W jaskini.
- To on też jest w jaskini - wywnioskował Kolos z uśmiechem na pysku.

< Kolosie? Spodobała się gra? xD >

Od Kolosa C.D Katriny

Wadera uśmiechnęła się.
 - To dobrze.- zaśmiała się.


*****
Kiedy obudziłem się nawet nie zdałem sobie sprawy że Rene już nie śpi. 
-  C-Co ...? - mruknąłem.
 Spojrzała na mnie ze zdziwieniem ale gdy ujrzała że to tylko ja westchnęła z ulgą.
 - A nic ... 
Ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia.
Uniosłem brew.
- Rene ..- powiedziałam powoli - Co ty zrobiłaś?
-  Ja? Nic .. naprawdę... - jąkała się. Usłyszałem śmiech a gdy obróciłem się zobaczyłem uśmiechniętą Katrinę.
<Kat? Brakus wenus ;-;>

Od Thalii C.D Dantego

 - Chodź.-  powiedziałam szybko i pobiegłam do oświetlonej jaskini gdzie miałam ludzki strój, taki ... inny niż miałam na sobie. Szybko pobiegłam do lasu a Dante za mną.
 - Co to jest? - spytał ze zdziwieniem prawie potykając się.
Odwróciłam się.
 - Jesteśmy w krainie ludzi ...- zastanowiłam się. - Chyba Ameryka czy jakoś tak.
Ruszyłam dalej. Musiało to gdzieś tu być ....
Wreszcie kiedy wyjrzałam zza krzaków ujrzałam wielkie "miasto".
Dante próbował coś powiedzieć ale ja już zjechałam po pagórku.
 - Ej czekaj! - zawołał za mną.
 - Szybciej! - syknęłam i schowałam się za kamieniem. Poszedł w moje ślady.
<Dante? Sorka ale naprawdę nie mam weny ;-;>

Góra Duchów!



Co rok między światem umarłych a światem żywych następuje połączenie, odbywające się na Górze Duchów...
Góra jest łącznikiem między dwoma wymiarami i za pomocą zorzy polarnej, otwierają się wrota do ICH świata...
Możliwe jest w tym czasie porozmawianie z umarłą osobą, jednak niemożliwe jest stanie się duchem, czy też sprowadzenie duszy do życia na ziemi. Dusze zmarłych nie mają cielesnego kształtu. Pojawiają sie w postaci zwierzęcia odbijającego ich wnętrze za życia.
Określenie swojego wnętrza jest sposób zobaczyć tylko po śmierci, bądź spojrzeć w Lustro Prawdy znajdujące się u Bogów. 
 Mam nadzieję, że dobrze wykorzystacie ten dzień, aby skontaktować się ze zmarłymi. ..
UWAGA! Inny kontakt nie jest możliwy!
W naszym realnym życiu będzie się to odbywać co miesiąc. 
Najbliższe spotkanie z duchami będzie 2015-01-05.
Następne będzie 2015-02-05.
Procesy:
(Wycięte z filmu " Mój Brat Niedźwiedź")



Od Sashy "Wciąż z wami jestem... Choć umarłam" (Do Katriny)

Odeszłam. Umarłam. Nie należę do tego świata... Mogłam zostać... Mogłam dalej żyć, jako pół-duch.. Jednak wolę stać się jednym z NICH. Wrócić do świata przodków...
 " Gdzie światła wędrują po ziemi..."
Żyję w świecie, gdzie nasze dusze nie mają kształtu. Już nie jestem wilkiem... Jestem duchem. Jestem wśród rodziny. Żyję,,, w inny sposób. Naszym panem jest Morto. Nie jest taki jacy wszyscy go sobie wyobrażaliśmy. Jest nienawistny dla śmiertelników, gdyż tak bardzo kocha umarłych... 
 Jednak mimo wszystko nie zapomniałam watahy. Wciąż mam w głowie ich radosny uśmiech, lub to śmieszne zdziwienie gdy przez przypadek powiem do nich w swoistym języku.... Kochałam tamte wilki.. Ale... czy one kochały mnie? Nie wiedziałam. Jednak nie mogli kochać umarłego... Kogoś kto już dawno umarł... Ja... Nie żyłam, kiedy dołączyłam... To było wtedy kiedy opuszczałam wioskę... Coś się stało. Moja dusza została odłączona od ciała. Jednak nie całkowicie. Prawdziwe ciało, wciąż spoczywa w całunie, w mojej wiosce. Po 5 latach, oddadzą je bogom. Moja dusza wytworzyła pół-cielesne ciało, aby mogła jakoś przetrwać na świecie. Nie wiedziałam o tym... Myślałam, że żyję... To była tylko iluzja... Teraz wróciłam do swoich. Jestem tym czym zawsze byłam. Śmierć już mnie znalazła. Ale... Chciałam ich spotkać.. Chciałam zobaczyć ich uśmiech na pysku... Lub nienawiść.
Mogłam sie spotkać z NIMI. Było jedno przejście... Pewna góra, która jest łącznikiem między światem umarłych a światem żywych. Co rok, przejście uaktywniało się, a dusze tych co polegli mogli skontaktować się przez zorze polarną z śmiertelnikami, pod postacią swojego odbicia... Moim jest gazela.. Shayninga sokół... Katriny Feniks... Kimma smok...
 Takie przejście będzie otwarte dziś...
A ja zamierzałam się spotkać.... Z NIMI.
< Katrino? Masz ochotę odpisać, że wszłaś na górę i mnie spotkałaś?  :D >