wtorek, 20 stycznia 2015

Od Rene cz.1

      Zapadała noc. Właśnie wracałam z polowania i zmierzałam do swojej części jaskini. Tajfuna nigdzie nie było widać, więc reszta mieszkania jest w dobrym stanie.
      Pamiętam, że rano mama była zajęta, nie była stale w jednym miejscu. Biegała po całych terenach watahy nie przystając nawet żeby chwilę porozmawiać. Szczerze? Martwiłam się o nią. Nigdy nie widziałam, żeby kiedykolwiek była aż tak pochłonięta... wszystkim, tylko nie swoimi obowiązkami. Usłyszałam szelest liści zaraz za moimi plecami. Była to moja matka, miała ze sobą woreczek z przyjemnie pachnącymi ziołami.
- Mamo, co się dzieje? - zapytałam. - Po co ci to?
- Rene, skarbie ja... - przyjrzałam się jej lepiej i zobaczyłam, że na ramieniu masz torbę. Nie wytrzymałam. Puściłam wodze nerwom.
- Nie mów mi, że odchodzisz!
- Kochanie, nie odchodzę. Muszę gdzieś iść, nie długo wrócę - te słowa wcale mnie nie uspokoiły. Musiała zrobić coś ważnego. Widziałam, że się denerwuje.
- Może i tak - burknęłam. - Najlepiej jest mieć matkę, która cię okłamuje - weszłam do swojej części jaskini. Nie mogłam uwierzyć. Jak ona mogła mnie tak okłamać?! Moja matka nie potrafi kłamać. Nigdy jej to nie wychodziło, a znam ją dobrze. Podeszłam do ściany i opuściłam się na podłogę. Musiałam pomyśleć.
      Po dłuższej chwili chwyciłam kartkę i wyciągnęłam jedno pióro ze skrzydła.

Drogi Ojcze...
Zapewne zauważyłeś moją nieobecność, tak samo jak ja dowiedziałam się o co chodzi mamie. Niestety, nie wiem do końca o co. W każdym razie, spróbuję przekonać ją żeby nie robiła tego co ma w zamiarze.
Twoja córka,
Renechive     

      Zgięłam kartkę w pół i cicho przemknęłam do jaskini rodziców. Wolałam zostawić coś, żeby nie martwili się o mnie z Tajfunem (chociaż wątpię, że nie zdemoluje mi jaskini. Po nim można się wszystkiego spodziewać). 
      Mamy już tu nie było. Tak samo na dworze. Wybiegłam na zewnątrz i zobaczyłam ślady w śniegu. Wilcze ślady. Na początku szłam ich śladem, później zaczęłam biec. Biegłam tak dłuższy czas.
      W mroku zobaczyłam sylwetkę wilka. Rozejrzałam się wokoło. Było ciemno, ale rozpoznałam to miejsce. Byłyśmy przy Jaskini Losu. Wzdrygnęłam się, kiedy zobaczyłam światło płomienia. Moja matka podpaliła jedna z gałązek (chyba żeby coś zobaczyć).
      Słyszałam stłumione głosy powtarzające cały czas jedno słowo - ,, los ''. Wyło to wkurzające, kiedy stoi się na zimnie szpiegując swoją matkę (wolę teraz nie oceniać co ma w zamiarze, ale miejmy nadzieję, że nie zrobi tego co Sombra). Nic się nie działo, po za tym, że rysowała coś na zamarzniętej tafli wody. I to ma być powód do kłamstw? Według mnie nie. Przyjrzałam się bliżej. Przypominało to... gwiazdę, albo coś takiego...

      Nagle, rysunek ten zaczął świecić błękitnym światłem. Wystraszyłam się. Cicho podeszłam bliżej. Zobaczyłam, że to, co rysowała moja matka było płatkiem śniegu.
      Katrina powoli szła do centrum gwiazdy. Nie wiedziałam czemu, rzuciłam się na nią krzycząc:
- Mamo, nie!
      Teraz to ja leżałam po środku rysunku. Miałam przymglony wzrok. Miałam odrętwiałe łapy i skrzydła. Zanim zemdlałam, doszedł mnie stłumiony głos mojej matki bliskiej łez:
- Rene!
<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz