niedziela, 13 lipca 2014

Od Shayninga

Od tak dawna zajrzałem do jaskini Shantery. Smoczyca leżała na skulona przy ścianie jaskini pokryta cieniem. Jej szmaragdowe oczy nie spuszczały ze mnie wzroku.
- Hej - przywitałem się.
 - Hej ...
Usiadłem obok. Nagły szelest przyprawił mnie o gęsią skórkę kiedy Shantera okryła mnie pierzastym skrzydłem.
- Sporo się narobiło ...
- Noo ... - odwróciłem wzrok skupiając go na nadzwyczajnie interesującym kamieniu.
- Chcesz ... Chcesz o tym pogadać?
Pokiwałem głową i wyrzuciłem z siebie wszystko co tak bardzo męczyło mnie przez te pare okropnych dni. Słowa lały się ze mnie jak z wodospadu. Opowiedziałem jej o wszystkim: o znaku, o jaskini, o Kimim - wnuku Bosque, o Socku, o kamieniu ...
- A jak tam się miewa Alfa? - zmieniła temat smoczyca. Głos uwiązł mi w gardle. Ale musiałem być z nią szczery. Miała prawo wiedzieć.
- Ona .. ona ... - westchnąłem. - Jej już nie ma ...
Mimo załamania poczułem ulgę. Nareszcie mogłem na kogoś wylać swoje wątpliwości i problemy... Shantera wstała. Szelest jej piór na skrzydłach zakłócił ciszę.
-  Idę na polowanie - odrzekła opanowanym głosem. - Trzymaj się ...
Smoczyca przysunęła swój pysk do mego czoła. Smoczy pocałunek ...
- Jasne.
Wyszedłem za nią, ale na tym koniec. Shantera rozłożyła skrzydła i z łopotem odleciała. Zostałem sam. Przeszedłem się po lesie. Było ciepława jesień. Pora roku znacząco malowała się na złotych i bursztynowych liściach.Westchnąłem a biała para wyleciała mi z pyska. Miałem już serdecznie dość tej ciągłej udręki zwanej życiem ...A jakby tak ...? Nie. Nie zrobie tego watasze.Przeszedłem pare kroków nagle coś przeszyło mój umysł. Jakby ktoś przejechał nożem po kamieniu. Pisk był tak przerażający że chwyciłem się za głowę i wrzasnąłem. Odpowiedziały mi wrzaski:
- Nie proszę! To nie ja! Nie moja wina! Proszę ! Zostaw mnie! PRZESTAŃ!!!!
Bolało. Moją głowę przeszły drastyczne sceny pełne mordów. Krew była wszędzie. Dość!!! Zabite wilki, zwłoki , zdrady ... O co chodziło? Widziałem twarze opętanych - o czerwonych jażących się oczach i szaleńczych uśmiechach.Usłyszałem dobrze mi znany śmiech.Nagle zapragnąłem robić to co oni. Krew ... mordy ... krew ...Otworzyłem gwałtownie oczy  i ... nagle przestałem czuć się jak u siebie. Nawet nie wiedziałem czy TO byłem ja. To nie był Shayning. Nabrał ogromnej ochoty na krew i rządze mordu. Zaśmiałem się głucho. Pobiegłem przed siebie. Nieopodal napotkał Katrinę. Przyjrzała mu się uważnie.
- Shay wszystko w pożądku ?
Uśmiechnął się gorzko.
- Tak ... wszystko jest w najlepszym porządku...
Nie. Nie jest.
<Ktoś?>

Shay jako demon:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz