Nad sobą usłyszałam pohukiwanie. Na gałęzi siedziała sowa.
Wpatrywała się we mnie tymi wielkimi, przenikliwymi oczami. Po chwili sfrunęła mi na bok i oślepiło mnie światło. W końcu odważyłam się otworzyć oczy, a sowa nadal siedziała na mnie. Poczułam się jakoś tak...niekomfortowo. Zahukała. Roześmiałam się, bo nie mogłam już wytrzymać napięcia chwili. Spojrzałam na ranę, ale ta zniknęła. Zrzuciłam z siebie sówkę, która huknęła urażona. Przede mną stał Stranger. Wyglądał na smutnego i wstrząśniętego. Patrzył na mnie dziwnie, obco, więc ja odwzajemniłam wzrok. Podeszłam do niego i przytuliłam go. Oddaliłam się na parę centymetrów i pocałowałam go. Zrobił zaskoczoną minę, a ja uśmiechnęłam się słabo.
-Mogę umrzeć w każdej chwili. Muszę mieć dzieci przed śmiercią...A właściwie po co ja ci to mówię? - mruknęłam spięta. Od dawna mi się podobał. Ale nie wiedziałam, jak zareaguje. Może teraz, gdy się zmieniłam, nie będzie już mnie lubił?
<Stranger?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz