Nic nie rozumiałem. Kim do jasnej ciasnej była ta Marvel? Autorką dziennika, ale kim więcej? Prawdopodobnie umarła sądząc po ostatnim wpisie, namalowanym krwią. Nastało milczenie. Thalia nerwowo bębniła palcami o brzeg skórzanej okładki wpatrując się w błotnisty rysunek. Westchnąłem głośno. Jednak nic się nie działo.
Nagle ciszę przedarł sokoli skrzek. Prawe ucho Thalii poruszyło się, zanim wstała ze zdziwioną miną odwracając się ku wyjściu.
- Co to było?
- A czy ja wiem... Brzmiało jak sokół - wzruszyłem ramionami. Pewnie Hiver, znowu drze mordę. Thalia zbladła.
- Emm.. Shay? Myślę, że powinieneś to zobaczyć ...
Przeczesałem palcami sierść i wystawiłem pysk przez wyjście. To co zobaczyłem zdziwiło mnie do końca. To nie był Hiver. Ku nam leciał wielki, czarny sokół. Z natury sokoły są szare z białym pręgowanym brzuchem, albo brązowe, ale czarne!?
Zaskrzeczał.
Thalia nastawiła grzbietu do ataki. Ja przybrałem tą samą pozycje. Jednak ptak nie zamierzał nas atakować. Wystawił szpony, którymi chwycił sie wywalonego konara przed jaskinią i wylądował. Rozluźniłem się, nie to co Thalia. Ona nie miała zaufania do drapieżnych ptaków, tyle co ja.
- Synu Marvel ....
- Co on tam skrzecze? - zapytała Thalia. Zignorowałem ją. Zamurowało mnie. Synu Marvel? Hiver nie był gadającym sokołem. To ja gadałem z sokołami!!!
- E-e-e-e-e-e- - zaciąłem się kompletnie. Ptak skinął głową.
- Proszę, leć za mną - skłonił sie. - Możesz mi zaufać. Mam na imię Tivo. Możesz zabrać ze sobą te... ekhem młodą damę.
Sokół skinął na Thalię. Wyglądała strasznie. Najeżyła się, przez co wyglądała jak szczotka do ludzkiego kibla, wyszczerzyła do nienormalnego stopnia, a oczy prawie wylatywały jej z orbit. Nie dziwię się, że wszyscy boją się jej podczas walki.
- Thalia, on jest w porządku - uśmiechnąłem się. Wyraz złości zastąpił wyraz zaskoczenia.
- Zacząłeś z nim gadać. Skrzeczałeś jak sokół!
- Przecież mówiłem normalnie - byłem zdziwiony. Naprawdę.
- Za mną. Przyzwę do siebie strażników bagien, aby was podwieźli - powiedział sokół i machnął skrzydłami. Przed nami pojawiły się dwa duchy ... koni.
Coś zachlupotało w bagnistej kałuży. Z bajora wynurzył się przerażający duch konia. Dwie świetliste wiązki energii który połączyły się w kolejnego ducha.
- Nazywają się Cahaya i Kematian - co oznacza Światło i Śmierć - wyjaśnił sokół, a dwa duchy zarżały demonicznie.
- Wsiadajcie. Ja mam skrzydła. - Tivo rozłożył czarne jak popiół skrzydła.
- Thalia? - odwróciłem się do siostry. Nie słuchała co mówił Tivo gdyż nie rozumiała go. Wpatrywała się z przejęciem w dwa duchy. Ona lubiła takie dziwadła.
- Mamy na nie... Wsiąść? - jęknąłem. Sokół zaśmiał się.
- Mogę z wami pojechać na nich jeśli doda wam to otuchy.
- Tekyo! - zawołał na cały las. Byłem wciąż zamurowany przemianą, że nie zauważyłem jak niedaleko zmaterializowała się postać konia. Kolejny demoniczny koń. Ekstra.
- Nie bójcie się ich -wytłumaczył Tivo. - Są strażnikami waszych lasów, nawet o tym nie wiecie. Prawdopodobnie jest ich więcej, jednak obawiam się, że Tekyo , Cahaya i Kematian to ostatnie istoty ... Wiem, że wyglądają przerażająco jednak ich wygląd oznacza śmierć lasu... Objawiają się tylko wtedy gdy ich las zostanie zniszczony... Macie szczęście, że widzicie je teraz.
Kim on był? Kim był ten animag który ma taką moc, że umie wezwać tak potężne duchy lasu? Jakiś znajomy Marvel?
<Thalia? Dokąd zaprowadzi nas Tivo? Obawiam się, że raczej do jakiegoś królestwa gdzie mieszkała mama xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz