poniedziałek, 17 listopada 2014

Od Shayninga (do Kimmiego)

Przechadzałem się po terenach. Rozmyślałem. Dużo się zdarzyło w watasze... Coś wielkiego - nie do ogarnięcia. Mieszanka przeszłości z teraźniejszością. Masakra. Dreptałem powoli przez las, zanim ziemia zapadła się pode mną. Wylądowałem w dużej jaskini. Szklana podłoga, kolorowe ściany... Byłem pewny, że wcześniej mnie tu Na środku "parkietu" stał Muzyk z czymś co przypominało ludzką miotłę. Podszedłem do niego powoli ignorując ból dup*y.
- Co robisz, Muzz? - zapytałem. Podniósł wzrok znad miotły. Uśmiechnął się.
- Była niezła biba, Shay! Żałuj że ciebie nie było! - zawołał radośnie i wrócił do sprzątania. Coś ukuło mnie w łapę. Podniosłem ją i wyjąłem z poduszki, kawałek brunatnego szkła. Nalepiona był na niej nazwa znanego napoju alkoholowego.
- Drinki? - zapytałem unosząc brew. Muzyk wyszczerzył się do mnie.
- Bez tego nie ma zabawy!
- I jak znam życie: Kimm je przedawkował - uśmiechnąłem się.
- Dobrze, że go nie widziałeś upitego...
Zostawiłem go sobie. Rozejrzałem się po jaskini. Jeszcze w życiu nie widziałem fantastyczniejszej.  Szklana podłoga, a na srebrzystych ścianach groty odbijały się kolorowe tarczki świateł którego źródła nie mogłem znaleźć. Zgarnąłem łapą w kupkę porozbijane odłamki potłuczonego szkła od butelek po drinkach. Połaziłem trochę po jaskini (widziałem w podłodze swoje odbicie, yay! ^ . ^ ). Dziwnym trafem zobaczyłem urywka w kolorowej ścianie. Dziwna szpara okazała się być przejściem do kolejnego pokoju. Odważyłem się zajrzeć.
 Pomieszczenie emitowało granatowym blaskiem. Na wypukłych półkach skalnych rósł zielony, mięciutki mech. Jaskinia była czyściutka, lecz mimo to ujrzałem w rogu pokoju jakiegoś śmiecia. Podniosłem go ostrożnie chcąc zanieść go do pojemnika gdzie zbierał Muzyk, jednak spostrzegłem co to. Była to... ech... bardzo osobista rzecz ludzka. Taka przezroczysta. POPLAMIONA.
- Emm.... Muzyk? - byłem zmieszany.
 - Tak? -  wyjrzał przez wejście. Pokazałem mu śmiecia.
- Nie chcę wiedzieć co się tutaj działo. Chyba dobrze, że mnie tu nie było...
<> <> <>
Po dziwnym przypadku z jaskinią stwierdziłem, że pójdę odwiedzić rodzinę. Poszukałem odludnego miejsca na wyrysowanie kręgu. Szedłem przez las, kiedy coś brunatnego zleciało mi na ramię.
- Hey, Hiver! - przywitałem mojego sokoła. Ptak przekrzywił głowę.
- No elo. Dokąd idziesz?
- A co cię to obchodzi? - zapytałem miłym głosem. - Idź sobie, nie chcę zabierać cię ze sobą,
- No weeeeź... Jak możesz? - zrobił maślane oczka.
- Nope.
- Pooooooooooszę.
Coś zaszeleściło. Zignorowałbym to gdyby nie to że mój sokół zareagował inaczej. Zaskrzeczał przeraźliwie i wystartował na drzewo. Przełknąłem nerwowo ślinę. Coś siedziało tam w krzokach i nie podobało mi się to. Znajdowałem się w dość odludnej części lasu, przygranicznej z Mrocznym Lasem. Mogło być tu nie bezpiecznie. A ja nie znałem zbytnio tajniki wody. Szelest przyprawił mnie o dreszcze.
" Daj spokój, Shay. Przeżyłeś wojnę i boisz się małego krzaczka? Hańba ci! " myślałem. Mimo woli rozgarnąłem krzaki. To co zobaczyłem przerosło moje wszelkie oczekiwania. Moim oczom ukazała się wilcza postać oparta o drzewo. Była brudna i ranna, bez sił. A najgorsze było to, że wyglądała jak Sombra. Mój głos przeszedł w pisk.
- Sombra...?
Postać zaśmiała się ochryple, po czym powiedziała chłopięcym głosem:
- Czy ja ci idioto wyglądam na babę?!
Zmarszczyłem sie.
- Jack...?
Znowu się zaśmiał. Jego niebieskie oczy były zapadnięte i matowe. Teraz wiedziałem co różniło Sombrę od Jacka. Jack nie miał skrzydeł:



- Co ty tu robisz, Jack!? - warknąłem, ignorując jego stan. Westchnął a ja dopiero teraz zauważyłem, że jest naprawdę, naprawdę ranny.
- Władza.... To nie dla mnie - westchnął smutno. - Nie wiem co mnie wtedy opętało. Jest mi naprawdę przykro co wam zrobiłem...
- Pozbawiłeś życia parę wilków! - wrzasnąłem pełny furii.  Swiftkill odezwała się we mnie.
- Ja wiem co zrobiłem... - mówił naprawdę cicho. - A kiedy się dowiedziałem co się stało z moją kochaną siostrzyczką...
- Nie wspominaj o niej! - warknąłem.-  I nie masz prawa już nazywać jej siostrą!
- Rozumiem. Wcale nie chcę tutaj być... Czuję się winny....
- To dlaczego sobie nie pójdziesz?!
 Pokazał mi złamaną łapę i odrzekł beztrosko.
- Nie mam jak.
Kontynuował.
- Ja wiem ,nie mam co tu szukać. Ja wiem, że pewnie mnie nie przyjmiecie...
- I masz rację! - warknąłem mu prosto w pysk. - Po raz pierwszy! Nie ufamy ci Jack!
Odbiegłem zostawiając wilka u granic Mrocznego Lasu. Kto wie, może tam sobie pomieszkiwał!? Zanim rozszarpały go dzikie zwierzęta i przybył z podkulonym ogonem do nas?
Byłem wściekły. Musiałem odejść, aby nie uwolnić Swiftkill . Miałem dość tego basiora. Wyrządził ogromną krzywdę naszej watasze. Przeorał ją pazurem zostawiając trwałą bliznę.
 Mknąłem przez las napędzany furią. Odgarniałem liście. Chciałem się jak najszybciej wydostać z tego lasu. Biegłem i biegłem kiedy nagle...
YEP!
Uderzyłem w coś głową a odrzut był tak mocny, że poleciałem do tyłu jak samolot. Przeszył mnie potężny ból. Otworzyłem powoli oczy. Nic nie widziałem, wszystko było zamglone. Kiedy wzrok mi się wyostrzył zobaczyłem co mnie powaliło.
 Był to ogromny(większy ode mnie - niecałe trzy wilki stojące na sobie) blok zrobiony z czegoś przezroczysto - błękitnego. Dopiero gdy podszedłem i postukałem okazało się, że to diament.
Co robi ogromny blok diamentu w samym środku lasu? Nie wiedziałem. Zacząłem myśleć, że mam halucynację, ale czułem jego chłód na łapie.
<> <> <>
- No i co z tym zrobimy? - zapytał Kimm przyglądając się ogromnemu blokowi.
- No jak to co? - zdziwiłem się. - Raczej nie zostawimy taką kupę hajsu w samym środku lasu.
- A jak masz zamiar to przenieść? - zapytał Kimm robiąc minę jak taki SWAGer.
- O tak. - wywołałem prąd wodny z ziemi i popchnąłem nimi blok. Przesunął się o metr. Zrobiłem kilka takich ruchów wodnych. Skichałem się jak bóbr. Spojrzałem na Kimma. Siedział na trawie z butelką czegoś co przypominało ludzki alkohol. Dziwnie się czułem patrząc na coś ludzkiego. Kilka miesięcy temu zostałem uwięziony w świecie ludzi. Wciąż pamiętam siebie:



(Byłem pięknym Araldem (y) pozdro dla kumatych)





- Nooo eeej!
- Pracuj murzynie, pracuj! - zaśmiał się Kimm. Pokazałem mu język i rzuciłem patykiem.
- Weź mi tu pomóż leniu!
W końcu jakoś do dźwignęliśmy  blok do systemu jaskiń.
- Zbadamy go później - zaproponowałem. - Teraz muszę ci coś pokazać...
<> <> <>
Szliśmy lasem po ścieżce wyżłobionej moją "ucieczką" zanim powalił mnie blok.  Miałem nadzieję, że pamiętam drogę. W końcu jesteśmy bardzo głęboko w lesie, przy granicach Mrocznego Lasu. Jeden krok i może być po nas. Kiedy dotarłem do drzewa... go tam nie było. Zostało tylko trochę wilczej krwi na korze.
- No i co mi chciałeś pokazać?
- On tu był.. -jąkałem. - On tu naprawdę był!
Jak zdołał się przenieść z ranną nogą? Kimm przyjrzał mi się uważnie.
- Co?
- Nie ćpałeś czegoś? - zapytał.
- Daj spokój - dałem mu kuksańca.
Coś zaszeleściło i na ziemię sfrunął Hiver. Pogadałem z nim trochę na co Kimm zrobił głupią minę. Chyba jeszcze nie wiedział, że gadam z sokołami. Moja mama była animagiem.
- Ej, nie widziałeś gdzieś Jacka? - zapytałem sokoła.
- Tego czerwonego wilczka? -zapytał. - Jasne, chodź za mną.
Pomknąłem za Hiverem. Kiedy rozgarnąłem krzaki moim oczom ukazała sie postać Jacka. Siedział skulony i wyglądał gorzej niż zwykle. Spojrzał na nas ale sie nie odezwał.
- Co z nim robimy?

<Kimm?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz