Obudziłam się wcześnie rano . Wstałam i skierowałam się w stronę łąki . Niegdyś zielona trawa była teraz przykryta śnieżnobiałym puchem . "Pięknie tu" - myślałam. - "To był dobry wybór" . Słońce miało dopiero wschodzić . Niebo robiło się coraz bardziej żółtopomarańczowe . Usiadłam , moje myśli opuściła osłona cienia , a na mój pyszczek wszedł mały uśmieszek na wspomnienie rodziców i zaginionej siostry . Niestety znowu zdałam sobie sprawę z tego , że więcej ich nie zobaczę . Mimo woli puściłam łzy . Tęskniłam za nimi . Otworzyłam oczy i spostrzegłam , że w miejscu gdzie spadały moje łzy, wyrastały białe przebiśniegi. Zauważyłam też pomiędzy nimi czterolistną koniczynę. " To siostra mi je przysłała. Z zaświatów. " W mojej duszy zaświtał płomyk nadziei i chociaż zaraz potem przygasł, nadal tam był.
- Mogę jeszcze odnaleźć Janee. - szepnęłam sama do siebie.
Wstałam i pobiegłam w stronę jeziora, w stronę jeziora, w stronę gór.
- Mogę to zrobić! - krzyczałam na całe gardło. - Mogę! Dam radę!
Biegłam dalej i nie mogłam się zatrzymać, pomimo, że łapy grzęzły mi w śniegu.
- Zrobię to! Nie poddam się! Bo jestem Anashelle! wrzasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz