poniedziałek, 6 października 2014

Od Emmy CD Sashy

      Bawiłam się na imprezie i zobaczyłam wychodzącą z jaskini Sashe. Podbiegłam do niej i złapałam ją za nadgarstek. Kręciłyśmy się w kolorowym świetle. Nie widziałam wyrazu jej pyska ale czułam, że jest znużona. Odczytałam jej ostatnie wspomnienia o śmierci Shantery. Ostatnime słowa jakimi smoczyca zwróciła się do Sashy brzmiały:
" Mój świat już się kończy. Jednak pamiętaj: śmierć to nie jest koniec. To, że życie jest prologiem historii, nie znaczy, że śmierć, jest jej końcem.Żegnaj, moja Gwiazdo Która Nigdy Nie Gaśnie".
      Puściłam waderę. Musiałam koniecznie coś sprawdzić. Wybiegłam z jaskini. Na niebie tworzyły się czarne chmury. W powietrzu dało czuć się ozon, jak przed burzą. Gdy dopadłam klifu zobaczyłam na nim tylko kupkę rozwiewanego przez wiatr popiołu mniej więcej mojej wielkości. Jakiś czas temu czytałam w jednej z ksiąg w bibliotece, że gdy smok umiera tak naprawdę jego energia życiowa zamykana jest w czymś w rodzaju jaja. To właśnie stało się z Shanterą. I właśnie w tym popiele leżało jajo, a w nim esencja życiowa smoczycy.
      Fale biły o brzeg klifu i opryskiwały mnie spienioną, zimną jak lód wodą. Nagle poczułam ptasie pazury na karku i spostrzegłam, że się unoszę. 
       Szamotałam się niespokojnie w szponach gryfona lecącego nad klifem.


      Stworzenie puściło mnie dopiero na zboczu góry piętrzącej się tusz przy brzegu niecałą milę od klifu. Wczepiłam się pazurami w postrzępiony stok. 
      Gryfon wylądował obok i zrobił coś czego się po nim nie spodziewałam- osłonił mnie swoim skrzydłem przed wichurą targającą lasem przy brzegu. Wtem rozległ się grzmot i w tej samej chwili w miejscu gdzie wcześniej stałam uderzył ogromny piorun. przecinając i rozświetlając burzowe niebo.


      Siedziałam skulona przez dłuższą chwilę, aż szok minął. Wdrapałam się na grzbiet zwierzęcia wiedząc, że ma mi coś ważnego do pokazania. Delikatnie oderwaliśmy się od skały i polecieliśmy nad chmurami do nieznanego mi miejsca.
      Wylądowaliśmy na leśnej polanie bardzo daleko od mojej rodzinnej watahy, prawie na terenach ludzi. Nad trawą unosiła się tam szklana kula mieniąca się na biało, czerwono, zielono i niebiesko. Urzeczona tym widokiem dotknęłam jej. Moje ciało przeszył dreszcz, jakby iskra elektryczności przebiegła mi po sierści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz