sobota, 4 października 2014

Od Shayninga CD

- Pamiętasz ... - Malu pokręciła głową z niedowierzaniem. -Myślałam, że po tak długim czasie nie poznasz mnie, ani Socka ...
Dopiero teraz mi się przypomniało. Sock.
- Gdzie on jest!? - wybuchłem przerywając Malu wypowiedź.Zamrugała zdziwiona moim wybuchem, ale otrząsnęła się i wskazała łapą w stronę lasu.
- Za mną.
<> <> <>
Za pierwszym rzędem drzew znalazłem znajomą ścieżkę. Czy Malu naprawdę mnie tam prowadzi .. ?
Wkroczyliśmy na ścieżkę. Tak bardzo się zmieniła. Obrosła cała roślinnością i chwastami. Była okropnie zaniedbana i sama znikała w poroślach. W
 końcu dotarliśmy. Urwisko.
Wzrok zasłał mi się łzami. To tutaj zginął. Uratował mi życie. Malu stanęła przed nim. Zatrzymaliśmy się. Spojrzałem w głąb kanionu. Zaniemówiłem a mój pysk rozjaśnił uśmiech.
- No witam witam - usłyszałem szelmowski głos.
- Sock? - zapytałem ze śmiechem. - Co ty tam robisz do jasnej cholery?
- Jestem, nie żyję, czasem straszę wilki - zażartował. Siedział na dole kanionu wśród gruzów i skał.
- Mogłeś zostawić moje ciało w kanionie lubie na siebie patrzeć - odgarnął grzywkę zadziorsko. - Ale nieee ... Musiałeś podlizywać się rodzicom musiałeś! " Patrzcie mam ciało Socka ha ha ha!"
 Wzleciał w powietrze i stanął obok nas.
- Siema - przywitał się swoim dawnym głosem.
- Jak ja się cieszę, że cię znalazłem! - nie mogłem dać wstrzymać się fali uczuć. Miałem ochotę przytulić brata mimo, że był duchem. Malu odgarnęła kolorową grzywkę.
- Shay ma do ciebie prośbę - spojrzała na mnie znacząco.  Przełknąłem ślinę i zgrabnie zmieniłem temat.
- Nawet się nie spodziewałem, że znajdę rodzinę - zaśmiałem się szczerze. Sock westchnął.
- I po co tyle trudu? A kamień?
 - Dopiero teraz mi o tym mówisz? - westchnąłem poirytowany. Przy pierwszym spotkaniu Sock podarował mi kamień.
- Nie użyłeś go - pokręcił przecząco głową. - Użyłbyś a od razu zaprowadził by cię do mnie!
Prychnąłem.
- Dobra przejdźmy do rzeczy - na pysku Malu dostrzegłem ulgę. - Mam w umyśle bardzo wnerwiającego demona i pragnę byś go usunął.
- Nie ma sprawy - odrzekł jednak mruknął. - Będę musiał cię zabrać do umysłu - spostrzegł moją skwaszoną minę i dodał szybko. - Ja wiem, że tego nie lubisz, ale nie ma innego sposobu! Musimy go pokonać wspólnymi siłami. Nie mogłeś tego zrobić na początku, jedynie wyganiałeś go. Pokonać go może tylko osoba nadnaturalna ale potrzebuję twojej pomocy.
Nigdy nie widziałem go aż tak poważnego. Przerażało mnie to.
- Malu radzę ci się odsunąć - oznajmił. - Shay może tego nie przetrwać a nie chcemy świadków.
Na pyszczku wadery wyparł grymas buntu, ale pogodziła się z tym i zrobiła coś czego bym się nie spodziewał: pocałowała mnie w policzek.
- Nie pozabijajcie się tam - pisnęła i odbiegła. Zatkało mnie.To był tylko przyjacielski pocałunek. Nic nie znaczył. Tak.
- Więc ... JERONIMOO! - duch brata wniknął we mnie a ja od razu przeniosłem się do świata umysłu.
<> <> <>
Sama walka była trudna do opisania. Sock miotał siłami jakich nigdy u niego nie widziałem. Każdy ruch w umyśle bolał jak diabli. Jednak starałem się pomóc bratu. Po długich manewrach duch wygnał demona z mojego umysłu. Poczułem się tak czysty i lekki. Wróciłem na ziemię. Pa, pa Kii.
-Wow - wydmuchałem powietrze z płuc. Sock westchnął teatralnie i odgarnął grzywkę z nie widzialnego czoła.
- Załatwione. 1500 000 zł - uśmiechnął się niezdarnie. Dałem mu kuksańca choć i tak nic nie poczuł.
Wróciła Malu. Była cała pokryta rumieńcem zresztą tak jak ja. HALO! Ja mam dziewczynę! 
- Idziemy do miasta? - zaproponowała wadera. Zgodziliśmy się obaj. Cieszyłem się okropnie. Aż korciło mnie w duchu, by zobaczyć jak wyglądała tera moja wioska po tak długim czasie. 
 Gadaliśmy i żartowaliśmy całą drogę. Dobrze było poczuć smak dzieciństwa. Wreszcie po długim czasie dotarliśmy do mojej watahy. Zaniemówiłem. To była ona. Najpiękniejsze miejsce na ziemi.
Zaśmiałem się na głos. Wilki biegały w tę i we wtę. Wszędzie było słychać śmiechy i chichy. Kochałem to tak bardzo. Nagle podszedł do nas tęgi basior. Od razu powiało chłodem. Skądź go znałem. Miał rude futro i rozczochraną grzywkę.

- No no kogo my tu mamy - warknął. - Shajus trząsoportajus wrócił!
Wilki stojące za nim zarechotały.
- Czego chcesz, Rudy?! - warknęła mu w twarz Malu. Spojrzałem na nią zdziwiony. Była bardzo odważna. O dziwo "Rudy" uśmiechnął się do niej łagodnie i smutno.
- A ty nadal zadajesz się z tymi łażęgami - westchnął. - Przyłącz się do nas. Będzie ci o wiele lepiej!
- W twoich snach!
- Słuchaj, ona ma cię tak głęboko w du*pie , że jak jej zajrzysz w gardło to możesz sobie pomachać! - warknął ostro Sock.- Jaka szkoda, że nie mogę ci przywalić, bo by ci twarz wyszła zadem!
- Ostro! - zachichotał Rudy, a jego banda zaczęła buczeć. Nagle usłyszałem skrzypnięcie i osłabiony głos.
- Shay...?
Zamurowało mnie. Rudy splunął na mnie, ale spudłował, i odszedł. Jakaś nie młoda wilczyca wyszła z jaskini. To była ona. Kerry. Pobiegłem do niej ile sił w łapach. Rzuciłem się jej w ramiona. Objęła mnie mocno łkając ze szczęścia.
- Mój mały Shayning - załkała.
- Mamo ...
Długo staliśmy sobie w ramionach. Moi przyjaciele stali nie opodal przyglądając się nie pewnie całej scenie..
- Wróciłeś ....
Delikatnie się odsunąłem. Spojrzałem mamie (pamiętajcie - przybranej!) w oczy. Nagle odskoczyłem i syknąłem łapiąc się za kark. Mama spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Co się dzieje!?
- Spokojnie - to znak. Tym razem go odebrałem. W umyśle usłyszałem głos Katriny.
" Shay?"
- Katrino! - krzyknąłem na głos, ale szybko się opamiętałem i odpowiedziałem myślami.
" Dawno cię nie słyszałem! Co tam u was?"
" Nie mogę długo rozmawiać, Shay. Z Kimm`im jest coś nie tak. Wracaj"
" Postaram się."
Zerwałem połączenie. Smutno mi było rozstać się z rodziną. Przełknąłem ślinę.
- Muszę wracać ...
- Nie! - krzyknęła Malu i zarzuciła mi łapy na szyję. - Nie kiedy dopiero co cię straciłam!
- Przyjaciele wołają ... Katrina ...
- Ta Katrina co? - zapytała wadera z przekąsem. - Twoja DZIEWCZYNA?
- Nie nie - zacząłem się tłumaczyć. - To moja przyjaciółka!
- Odwiedź nas kiedyś - poprosiła mama. Cisza. Chciałbym ...
- ZAŁATWIONE! - krzyknął Sock, aż wszyscy podskoczyli. Wyciągnął wskazujący palec, który zaczął jażyć się błękitnym światłem. Wyrysował nim tajemniczy krąg. Następnie podszedł do mnie i przeniósł płomień na mój pazur.
- Jeśli chcesz się do nas tepnąć, wystarczy, że wyrysujesz taki sam krąg - oznajmił. Uśmiechnąłem się.
- Dzięki.
Nagle ktoś wtargnął na polanę. Czarno biała skrzydlata wilczyca znana jako Coraline oraz ... Thalia! 
- THALIA! - wrzasnąłem. Siostra podbiegła do mnie. Malu obrzuciła ją niechętnym spojrzeniem.
- Siostra - wyjaśniłem. Malu od razu się rozchmurzyła i przywitała Thalię piątką w plery!
- Szybko - Thalia rzuciła mi przelotne spojrzenie. Czas ruszać w drogę. Pożegnałem się ze wszystkimi. Uściskałem matkę, przybiłem pionę Sockowi, ścisnąłem dłoń Coraline, pokazałem brzydki palec Rudemu, uściskałem Malu - która znowu obdarzyła mnie (przyjacielskim!) pocałunkiem który mnie onieśmielał. Z bólem serca poszedłem za Thalią.
"Wrócę"
<Thalia? >

1 komentarz: