sobota, 4 października 2014

Od Shayninga CD

Dzień dzisiaj był wietrzny i chłodny, ale mi to nie przeszkadzało. Mój organizm zafundował sobie ochronę przed ostrymi klimatami. A mianowicie: urosła mi sierść. Wyglądałem pewnie jak kulka pierza ale nie obchodziło mnie to za bardzo.


Strzepnąłem kłęby śniegu z sierści. Czas ruszyć w dalszą podróż. Otrząsnąłem się. Demon znowu próbował zabrać władzę nad moim umysłem. Wczorajszej nocy nie udało mi się go powstrzymać. Prawie by było a by zawrócił na tereny watahy.  Była to okropna noc. Miałem krew zwierząt na łapach. Brrr.... Lepiej nie wspominać. Kontynuowałem swoją wspinaczkę na ośnieżony szczyt górski. Już kilka razy zsuwające się śnieżne czapy ze szczytu omal mnie nie przygniotły. Jednak dzielnie brnąłem dalej. Myślałem o wielu rzeczach ... Jednak większą część mojego umysłu zajmowały wspomnienia watahy ... Katrina , Thalia , Kimm , Anashelle , Lili , Sasha , Muzyk... Nawet ta nowa Lebelle. Byłem ciekawy czy jeszcze pamiętają, że miesiąc temu odszedł ich przyjaciel. Na szczęście nie na zawsze ale ... Czy oni się o mnie martwią? Czy dali już sobie spokój? A może w ogóle się mną nie przejmują? Otrząsnąłem się. Nie, Shay. Nie wolno ci myśleć o takich rzeczach. To Demon próbuje namówić cię, że przyjaciele cię nie kochają ... (Oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa ). A jeśli ... Walnąłem się łapą w pysk, tak mocno, że zabolało. Głupi Demon. Muszę się go pozbyć.
Grunt pod nogami stawał się coraz bardziej śliski. Byłem już blisko.  Kamień na który nadepnąłem usunął mi się z łapy i wywaliłem się pyskiem w ziemię. Aua ... Moja szczęka. Mam nadzieje że się tutaj nie zabiję.
 Wędrowałem już długo pod górę. Normalnemu wilkowi zaczął by już dokuczać głód i pragnienie. Ale nie mi. Dzięki mojej magii wody, pragnienie nigdy mi nie dokucza. Pije tylko dla ochłody i przyjemności. Podsadziłem się strumieniem wody. Musiało to dziwacznie wyglądać. Zaczepiłem się pazurami o lodową półkę skalną i podciągnąłem się. To już nie daleko.To tutaj ...
Wdrapałem się na szczyt górski. Było tutaj o wiele inaczej niż na dole.  Było zimniej i wilgotniej. Dach chmur miałem tuż nad głową. Mogłem dotknął ich łapą. Brrr.... lodowate. Wiatr hulał si w sierści. Było to cudowne uczucie. Otuliłem się bardziej swoją sierścią. Spojrzałem w dół.
Był to niesamowity widok!
Mogłem ogarnąć wzrokiem całe tereny! Tam w dole było wszystko takie malutkie. Czułem się wolny. Stanąłem na dwóch łapach i zawyłem:
- JESTEM WOLNY!
Głos rozniósł się echem wśród gór. Podobało mi się to. Poczułem się zbyt wolny i zeskoczyłem z góry.
- JERONIMOOOOO!
 Powiew wiatru uderzał mnie w twarz. Był to tak cudowne! Czułem się jak kometa lecąca w dół z prędkością światła. Ziemia zbliżała się do mnie coraz szybciej. Kochałem to! Na moment zapomniałem o przyjaciołach. A po co mi oni są ? Mam wolność! Wyczarowałem blok wody na który miękko wylądowałem. Wygramoliłem się z niego. Spojrzałem w górę. Nade mną majaczył się ogromna góra której szczyt topił się w chmurach. Naprawdę aż stąd zeskoczyłem? Miodzio! Zaśmiałem się na głos. Świat jest w mojej dłoni. To ja mam władzę, ja! Nie żadna zdechła Sombra, ani delikatna Katrina co nawet obronić watahy nie potrafi. Co ja sobie wtedy myślałem?
"Wybierz kogoś godnego na moje miejsce" usłyszałem szept Sombry w swoim uchu. Ja byłem godny! Ja! Co mi odbiło, że wybrałem Katrinę? Katrinę - Sratrinę ... Ha ..ha ...
Zaśmiałem się złowieszczo ukazując swoje dorodne kły. Świat jest w mojej dłoni. Beze mnie ta wataha już dawno by nie istniała. To ja zrobiłem najwięcej. Ja się nią opiekowałem kiedy Sombra umarła ! Ja! Ja ! Ja!
Zaraz ...
Szybko złapałem się za głowę. Co ja myślałem!? Mój boże jak mogłem ... Do moich oczu napłynęły łzy ...
" No! A tak dobrze szło!" mroczny głos odezwał się w mojej podświadomości. NIE! Pobiegłem przerażony przed siebie. Musiałem jak najszybciej opuścić to miejsce. Ta "wolność" źle na mnie działa.

<> <> <>
Biegłem przed siebie bez tchu. W głowie wciąż brzęczały mi MOJE słowa które wtedy wypowiedziałem.

 "To mój świat ... To ja mam władzę ..."

Tego było już za wiele. Biegłem z wysiłkiem całą noc.  Jednak po pewnym czasie moje łapy odmówiły posłuszeństwa. Zadrżały a ja runąłem jak ściana betonu na ziemię. Byłem tak zmęczony i tak głodny. Oblałem się wodą dla ochłody. O dziwo zdałem sobie sprawę, że opuściłem swoje przepiękne śnieżne tereny. A szkoda ..

.


                           (Tundra)
Byłem taki głodny. Musiałem się ruszyć po jedzenie. Wstałem mimo wysiłku, jęków i bólu w kończynach. Powąchałem powietrze. Wyczuwałem tylko chłód na nosie i zapach świerkowych lasów tundry.  Opuściłem nos zażenowany jednak znowu go podniosłem. Czułem to. Cienka woń krwi. Była tak piękna, niczym mięta dla ludzi niczym cukier dla koni ... Niczym padlina dla zgłodniałego Shaya. Powłóczystym krokiem ruszyłem za zapachem. Przebrnąłem przez łąkę kiedy w trawie dostrzegłem kamień. Nie. Zaraz ... To nie był kamień! To była padlina! Ten cudowny zapach pochodził właśnie od niej! Dostałem nową dawkę energii. Podbiegłem do  niej z prędkością światła i zanurzyłem kły w mizernym wyjedzonym szkielecie. Na szczęście coś zostało. Z rozkoszą oblizałem kości. Nagle coś do mnie dotarło. Skoro leży tutaj padlina.... To oznacza to, że : albo trafiłem na resztki obiadu jakiegoś wielkiego futrzaka zwanego niedźwiedziem, albo znalazłem trop. Trop, że znajdują się tutaj inne wilki! Kiedy napełniłem żołądek tym mizernym obiadkiem, odłamałem żebro od szkieletu i dokładnie go obwąchałem. Nie poczułem nic. Może do jednak nie były wilki ...
Wzruszyłem ramionami i odbiegłem od padliny w stronę gór. Jednak w połowie drogi zatrzymałem się. Nie. Góry to zły pomysł. Zawróciłem i ruszyłem na północ ....



(Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać XD KOCHAM TO ZBYT BARDZO!)

Dłuższa i oryginalniejsza wersja:



(Boże jak ja kocham tę muzykę przy polowaniu! Ach ach ach! *.* )
Lof lof lof .... A człowiek taki straszny ;-;


Jednak i tam nie znalazłem pomocy.  Tak naprawę wyruszyłem tylko po to aby być z dala od watahy. Miałem nadzieję, że demon sam zniknie. Jednak myliłem się .... Jeśli na tych terenach istnieją jakieś wilki, muszę koniecznie zwrócić się o pomoc. Miałem dość ciągłej walki. Było to tak wykańczające, że traciłem energię na biegi i polowanie. Najgorsze było jednak kiedy demon przejmował władzę. Podróż w umyśle jest tak bolesna i ryzykowna .... Boje się. Po tak długim czasie kiedy nic nie było w stanie zachwiać mojej równowagi,  boje się. Przypomniałem sobie to uczucie... Było okropne ... Parłem jak idiota wciąż na przód w poszukiwaniu pomocy. Tak naprawdę nie miałem nadziei ... Że kiedykolwiek TO zniknie ...Właściwie ... Nie mam nawet powodu do powrotu ... Znowu musiałem przywalić sobie z plaszczaka, aby nie główkować dalej. Obiecałem, że wrócę. OBIECAŁEM. Ale komu ....? 
Westchnąłem, a moje serce ogarnął piekący ból. Im bardziej drążyłem temat tym bardziej moje serce dostawało dawki bólu. Wiedziałem, że to wina demona ale .... Zdawało mi się, że miał rację. Po prostu mu wierzyłem. Było to okropne. Wierzyć swojemu wrogowi ... Hańba.  Ale ... Ale jeśli wróg mówił prawdę? 
Pisnąłem cicho i zamrugałem powiekami aby zatamić łzy. Powinienem być wygnany z watahy. Nie zdziwił bym się gdyby tak zarządziła Katrina. Ta Katrina - Srina .... ZNOWU! ZNOWU pomyślałem o rzeczach które podsyłał mi demon. To tak jakby Jack pukał do mych drzwi a ja bym bez oporu je otworzył. Głupek ze mnie. Jeden wielki śmierdzący głupek.Mogłem nie wyczarowywać sobie tej wody, kiedy spadałem z góry. Mogłem pozwolić sobie na roztrzaskanie się na kawałki.Nikt by nie płakał ...
" Nikt by nie płakał. Nikt"
- Nikt by nie płakał - powtórzyłem pusto na głos. 
" Brawo! Oto chodzi! Nie jesteś nikomu potrzebny. Mają cię w du*ie i nic by się nie zmieniło gdybyś umarł. Widzisz? Ty wyruszyłeś w niebezpieczną podróż, naginająca życie! Mógłbyś umrzeć. A oni ... Robią sobie imprezy i nikt nawet nie pomyślał o Shayningu. Zagubionym gdzieś tam. .."
- Nikt mnie nie potrzebuje" - wyrecytowałem niczym zombie. Nagle otrząsnąłem się. - Kii, nie możesz mnie zabić! Jeśli zginę ja, zginiesz i ty!
- "Szybko się uczysz, młody wilczku" - pochwalił mnie demon. Nazywał się Kii. Czułem to w podświadomości. - "Skoro jesteś już na krańcu swojej zniszczonej psychiki, zdradzę ci pewien sekiet"
- Jaki? - zapytałem. Byłem przygotowany na to, że prawdopodobnie wywali jakieś zdanie typu: "Oni naprawdę mają cię gdzieś" lub " twoja matka była żołędziem" jednak on przerażającym szeptem oznajmił:
- " Wypędzić mnie może tylko osoba z zaświatów ..." - zamruczał. Moje oczy zaokrągliły się jak spodki. No jasne! Dlaczego akurat teraz o tym nie pomyślałem!?
- Sock! - wypaliłem jak armata. Dlaczego wcześniej nie pomyślałem o moim nie żywym przybranym bracie? (Jeśli nie kumasz o co chodzi to sprawdź opko od Shaya jak spotkał ducha swojego brata. wilqu)
Kii nie odpowiedział. Ale byłem pewien, że mówił prawdę. To takie logiczne! Wstąpiła we mnie nowa energia. Wykatapultowałem jak proca przed siebie. Trzeba znaleźć inną watahę! Trzeba znaleźć ołtarz! Trzeba przywołać Socka! Zaraz ... Wytężyłem umysł. Braciszek powiedział kiedyś, że ochrania watahę mojej przybranej rodziny ... Ale ja w kit nie pamiętałem gdzie ona się znajduje!

<> <> <>
Szedłem dalej. Demon już dawno dał mi spokój. Nadchodziła noc. Trzeba znaleźć jakieś schronienie. Zwinąłem się na krańcu lasu i otoczyłem wodną kopułą. Pamiętałem kiedy tak zrobiłem po raz ostatni. Tak. Dobrze pamiętam ten dzień... Kiedy spotkałem Sombrę po raz pierwszy. Była taka piękna, taka dostojna w świetle księżyca... A Charlie! Charlie była taka maleńka niczym lisek. Jednak jej wyraz twarzy mówił co innego. Ten dzień zapadł mi w pamięć. Wtedy po raz pierwszy spotkałem Anę ...Westchnąłem z uśmiechem i otoczyłem się miłymi wspomnieniami. Nieświadomie stworyłem barierę, dzięki której złe myśli demona nie mogły się do mnie dostać. Idealnie ... 
Zasnąłem nie męczony koszmarami.
Rano obudziłem się z pieczeniem karku. Mój magiczny symbol! Rozbłysł! Jakaś myślowa macka próbowała dostać się do mego umysłu.
" To telełącze" - wyjaśnił Kii. - " Nie odbieraj"
Zablokowałem swój umysł. Kilka chwil jeszcze poczułem jak nieznana siła napiera na moją głowę, ale po chwili znak przygasł a napieranie ustało.
- "Brawo" - pochwalił mnie Kii. - "Dobry chłopiec"
Zrobiło mi się głupio, że posłuchałem tego idiotę. A jeśli ... A jeśli myślowa macka należała do kogoś ze znakiem? Kat, Kimm, Lili , Thalia?
- " Przecież nie zależy im na tobie" - demon smutno pokręcił się w mojej głowie.
- Masz rację - przyznałem mu. Co ja wyprawiam ze swoim życiem!? Czas ruszać dalej. Opuściłem wodną zasłonę. Rozejrzałem się. Te tereny zdawały się mi być dziwnie znajome... I to jak ... Roztargniony cicho zanuciłem hymn mojej starej watahy ...






Opowiadał on o pierworodnej Alfie, zabitej przez ludzi, jednak ona sama potrafiła przybrać ich kształt. W hymnie mówiono, że jednak wygrała bitwę...Lecz nikt tego nie wie... Zamknąłem oczy by znowu się nie rozbeczeć ... Trzeba szukać dalej.

<> <> <>

Mijałem coraz więcej terenów które tak okropnie uwierały mi w głowę. Nie mogłem się pozbyć faktu, że ja je skądś znam ...

" Malu, chodź tutaj!"
" No idę już idę!"
"Sock chodź!"
Za mną!"
<Śmiech>

Wspomnienia parły na mój umysł ... Ja naprawdę już nie wiem ... Rozejrzałem się dookoła, lecz nagle zamarłem. Kolejna padlina. Podbiegłem do niej ile sił w łapach. Na karku jelenia widniał szereg krwawych dziur z dwoma głębszymi. Kły ... To były wilki! Żaden niedźwiedź nie ma takiego zgryzu! Urwałem plaster jeleniny i schowałem go na później. Przyda się kiedy znowu będę umierać z głodu. Powąchałem kark padliny. Zapach krwi mącił mi w nosie. Ale wyczułem cienki zapach mokrej sierści .... Odskoczyłem. Ten zapach ... Nie. To nie może być prawda! Powąchałem swoje ubłocone futro. Ten zapach był delikatnie podobny do mojego ... Dziwne. Schrupałem plaster mięsa. Po co zostawiać i tak zgnije. Jednak wytężyłem swój zmysł. Teraz widziałem inaczej. Wszystko było dla mnie nie widoczne oprócz lekkiej smugi zapachu ciągnącej się od padliny wzdłuż lasu. Nie tracąc czasu ruszyłem za zapachem.
 Z każdym krokiem zapach stawał się ostrzejszy. Czułem teraz wyraźnie każdy pierwiastek w jego futrze. Miał mokrą sierść od krwi, w którą zaplątało się parę gałązek świerku. Łapy miał ubłocone tym samym błotem co u mnie na grzbiecie i o ile się nie mylę - wdepnął w kupę łosia.  Napotkałem kolejną padlinę. Zatrzymałem się przy niej i obwąchałem nie tracąc czasu na z szamanie mięsa.
Tym razem to nie był on. Padlinę upolowała młoda wilczyca ze szramą na plecach. Również ubłocona i brudna.Kii naparł na mój umysł ale wdzięcznie go zablokowałem. Biegłem dalej za zapachem.
 Minąłem drzewo które w jednym miejscu miało zdartą korę pozbawioną mchu. Wywęszyłem, że odłamki kory i mchu znajdowały się na grzbiecie wilczycy! Musiała się o nie otrzeć ...
 Trop zaprowadził mnie na polanę. I od razu to się zaczęło.

Zobaczyłem siebie jako szczenię. Był ze mną mój "brat" Sock oraz jakaś wadera której nie znam. Bawiliśmy się na tej polanie w berka. Sock, typowy urwis, przewrócił waderę na ziemię. Upadła. Mały ja podbiegłem do niej i pomogłem wstać. Waderka zarumieniła się. 
To było moje dzieciństwo.
Teraz pamiętam.
Wszystko i dokładnie.
Sock, mój braciszek!
Malu , moja przyjaciółka!
Nagle wszystko spowiło się w ciemność. Las zaczął płonąć, a młode wilczki zmieniły się w plamę krwi. Wygoniłem szybko Kii'ego z umysłu. Jednak to prze teleportowało mnie z powrotem do realistycznego świata. Łąka wyglądała mizerniej niż w moich wspomnieniach. Łzy napłynęły mi do oczu. To było takie piękne czasy. Usiadłem pod drzewem i począłem rozmyślać.

<> <> <>
Nawet nie zauważyłem kiedy niedaleko, z drugiego końca polany przy tuptała wadera. Wybałuszyłem oczy. To była ta sama wilczyca którą śledziłem węchem. Miała ubłocone futro i mech w sierści. Ale mimo to nadal była piękna. Nie. Wcale nie zdradzam Any! Mówię jak jest! 
Wadera uklękła przed drzewem ze złamanym konarem. Łzy spłynęły po jej policzkach. Podbiegłem do niej, aby zapytać o pomoc, jednak zwolniłem gdy usłyszałem te słowa:
-  Shay ... Czy jeszcze kiedyś cię ujrzę? Straciłam cię na zawsze, ale mimo to nadal wierzę, że kiedyś wrócisz ... Czuję jakbyś wciąż tutaj był ... Shay ... Po śmierci Socka stałeś się dziwny.. Taki .. Ponury. Jednak zawsze pamiętałam cię jako tego młodszego, słabszego szczeniaka. Zawsze się mazałeś i byłeś taki nieśmiały ... Sock się z ciebie śmiał ale dla mnie ... To było takie słodkie... Proszę Shay wróć do nas ...
Przełknąłem nerwowo ślinę. Zatkało mnie. Czy to jest ...?
- Malu ...? - odważyłem się odezwać, gdy odzyskałem głos. Wadera odwróciła się błyskawicznie. Jej wzrok był przepełniony taką radością, jakiej nigdy jeszcze u nikogo nie ujrzałem.
- SHAY! - pisnęła i rzuciła mi się na szyję. - Wróciłeś! Wróciłeś! Wróciłeś! Wróciłeś! I mnie pamiętasz!
 Odsunęła się szybko i odwróciła głowę abym nie zobaczył, że się rumieni.
- Jak mógłbym cię zapomnieć Malu! - uśmiechnąłem się serdecznie pełen szczęścia. To była ona. To nie mógł być nikt inny. Nagle Malu chwyciła mnie i poczochrała po głowie.
- Mój mały Shay wrócił!
- Ej , już nie jestem taki mały - odsunąłem się. -I już się nie marzę jak bobas!
 Malu zarumieniła się zdając sobie sprawę, że usłyszałem jej modłę do drzewa bez konara. Odwróciła się i poklepała je.
- Pamiętasz? - zapytała cicho.

Zobaczyłem siebie jako szczenię bawiące się z Sockiem i Malu,. Nagle rozpętała się burza i schowaliśmy się pod drzewem. Nagle to drzewo pękło z trzaskiem po tym piorun walnął w konar. 
- Ej to dobra kryjówka - wrzasnął Sock przekrzykując burzę. Wlazł w dziurę po konarze i wciągnął nas do siebie. Była to nasza tajemna baza.

Wróciłem do realistycznego świata. Malu wpatrywała się we mnie złotymi oczyma.
- Pamiętam - uśmiechnąłem się i wsadziłem głowę w konar. Było tam wszystko co zapamiętałem: kryjówka wypchana sianem, prowiant pare gałęzi (broni) .
Malu była pod wrażeniem.
<C.D.N>
A teraz sesja zdjęciowa naszej trójki! (obrócz mnie, bo wiecie jak wyglądam)

Szczenię:
.

Teraz:



Ze Sockiem(co z tego, że umarł w wieku szczenięcym):


I wreszcie! Mały Sock!


Dla niewidzących opka od Shaya jak spotkał ducha Socka - tak wyglądał mały Shay:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz