sobota, 25 października 2014

Od Rene

     Wczoraj odbył się pogrzeb smoczycy Shaya - Shantery. Razem z  Sashą patrzyłam jak jej dusza ulatniała się do nieba. Wadera siedziała na łące całą noc, a ja przy niej, aż do teraz.
      Sash wyglądała strasznie. Nie to, że nie podoba mi się jej wygląd, ale wyraz jej twarzy był straszny, o to mi chodzi. Objęłam ją łapą, a ona wpadła mi w ramiona i zaczęła lekko szlochać.
- Ona... Już... Nie wróci...
- Zrobiłaś dobrze organizując jej ceremonię. Skromną, ale ona na pewno teraz cieszy się, że o niej pamiętałaś - spojrzałam w niebo. Przytuliłam Sashę żeby poczuła się trochę lepiej. Uniosła głowę i popatrzyła mi w oczy. Widziałam, że uśmiecha się już pod nosem.
      Zbliżała się noc. Byłam sama, słońce chowało się za horyzont, a ja bacznie je obserwowałam. Zobaczyłam tam wszystkie wilki które odeszły z naszej watahy: Moon, Ceedar, Amicitia, Lionel, Anabells, Ortanus, Ina, Kasumi, Linda, Malo... a wśród nich zmarłą, poprzednią Alfę...
- Som...So... Om... So-So-Sombra... - wydusiłam z siebie na głos. Nie wierzyłam. Wiem, niektórych z nich nie znałam, odeszli przed moim urodzeniem, ale słyszałam jak wilki o nich pomrukują...
      Nagle odwróciłam się gwałtownie. Zapomniałam, że byłam sama.
      Stanęłam na brzegu skały i wzniosłam się w niebo. Nie wiem skąd i czemu, ale do moich oczu napłynęły łzy, które spływały po moich policzkach. Wizerunki wilków których już z nami nie ma, rozpływały się w oddali, ale ja zawzięcie chciałam je dogonić.
      Gdy ,, duchy '' zniknęły już całkowicie z mojego pola widzenia, dostrzegłam zamek, ale nie zwykły. Zbudowany był na skale. To, w jaki sposób był utwierdzony, zachwycało mnie. Wydaje się, że wybudowano go jakieś... ok. dwa lata temu, ale wiedziałam, że ma  chyba dwieście lat.
      Unosząc się w powietrzu zawahałam się, lecz wiedziałam, że nie zdążę wrócić do reszty wilków z watahy przed zmrokiem.  Zdecydowałam więc, że przenocuję w jednej z komnat.
      Wylądowałam na jednym z balkonów. Popchnęłam łapą drzwi, a te bez oporu otwarły się.
      Wewnątrz tak jak i na zewnątrz, ściany były wyłożone cegłami, jednak owinięte bluszczem. Pod ścianą stało królewskie łoże ( w całkiem dobrym stanie ), starannie zasłane, obok zaś była szafka nocna, dużo by opisywać, więc ujmę w skrócie, że wszędzie coś stało, jednak wszystko nie tworzyło sterty rupieci. W centralnej części komnaty, stał biały fortepian. Podbiegłam do niego i nie pewnie nacisnęłam jeden klawisz. Wydał z siebie czysty dźwięk. Przejechałam łapą po innych. Tak samo jak z pierwszym, wydobyła się z nich melodia.
      Usłyszałam dochodzący zza mnie dźwięk. Był to Lizzie. Od razu poczułam się inaczej... jak by... Jak by przepełniała mnie taka euforia jak nigdy.
- Lizz...
- Emmm... cześć? Sorry, ale szpiegowałem cię... Tak jak by - widziałam, że był zakłopotany. Uśmiechnęłam się blado.
- Przejdź do sedna.
-Zobaczyłem jak wylatujesz ze swojej jaskini, więc pomyślałem... że zobaczę gdzie lecisz. No wiesz, lepiej nie zostawiać wader samych bo...
- Bo? Bo nie poradzą sobie same? Jak chcesz się przekonać, że się mylisz zostań tu ze mną i... NIE ODZYWAJ SIĘ - na ostanie słowa, sama dziwnie zareagowałam: Zrobiłam kilka kroków do tyłu, a oczy zasłoniłam łapą.
- Rene? Spoko? - zapytał lekko wystraszony i podbiegł do mnie. Ja gdy tylko zbliżył się do mnie skoczyłam na niego, a ten leżał na plecach na posadzce.
- Wciąż myślisz, że wadery są bezbronne? - zaśmiałam się i pomogłam mu wstać.
      Wyszłam na balkon i spojrzałam na zachód słońca. Trochę tęskniłam za domem, ale nie poddawałam się. Chciałam trochę odpocząć... Chociaż od tej nicości. Bo co? Matka jest Alfą, ojciec pół-demonem, brat chwali się tym, że umie latać a potem gdzieś ucieka... Tylko ja, mała, bezbronna Renechive...
      Powstał już księżyc. Cały srebrny, mieniący się i te srebrzyste gwiazdy...
- Piękne.
- Niebo? - odezwał się Lizzie - Zawsze takie jest. Wzlecisz wyżej, nad jakąś samotną półkę skalną i już jest wyraźniejsze. Położysz się na łące, piękniejsze.
- Czyli, wychodzi na to samo - zauważyłam. Wycofałam się i podeszłam do fortepianu. Śnieżno-biały instrument tylko czekał żeby ktoś na nim zagrał...
      Przesuwałam co jakiś czas niepewnie palcami po klawiszach. Onieśmielał mnie nie co JEGO wzrok skierowany na mnie. Raz pewnie, raz nie i tak na zmianę.
      Kiedy skończyłam, Lizz zaczął klaskać. Widocznie, spodobało mu się to.
 - Nie wiedziałem, że umiesz na tym grać.
- No cóż, ja też nie wiedziałam ale już wiem - zaśmiałam się. Wyjrzałam za okno. Światło księżyca spływało na łoże - całe zasłane połyskujące srebrem.
- Chyba czas już spać - oznajmił Lizzie. Położył się, a ja poszłam w jego ślady. Wtuliłam głowę w jego ciepłe futro i zasnęłam.
      Wiedziałam, że jest trochę zdziwiony, ale czułam, że położył swoją głowę na moim ramieniu.
< Lizzie? Postaraj się trochę i idź wreszcie spać xD >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz