środa, 11 lutego 2015

Od Shayninga CD Rene

Rene podbiegła do mnie. Wyglądała na zmartwioną i złą, że przerwano jej spokój. Ale głównie zmartwioną.
 Byłem zdziwiony, że nie słyszała TEGO. Jestem pewny, że ten grzmot wywołałby popłoch w watasze, gdyby było trochę bliżej. Może to dlatego, że miała słuchawki.
Biegłem przez lasy, prowadząc Rene za sobą. Bałem się, czy to coś jeszcze tam jest ale wątpię aby zniknęło. Po pewnym czasie, Rene rozłożyła błękitne skrzydła, jednak nie wzniosła się, aby mnie nie zgubić. Szybowała delikatnie, aby dotrzymać mi kroku. Na ziemi była  o wiele wolniejsza niż w powietrzu.
 Ujrzałem małą czarną plamkę na niebie. Skupiłem wzrok. Wyglądała jak kruk.. a może wrona. Jednak gdy z umiarem zjawisko zaczęło się przybliżać, zdołałem rozpoznać kształty sokoła. Tivo.
- Hey! - krzyknąłem, przykuwając uwagę nie tylko sokoła, ale i Rene. Ptak zleciał niżej, pozwalając sobie szybować na poziomie mojej głowy. Teraz widziałem wyraźnie jego złote oczy.
- Co ty tu robisz? - zapytałem w biegu, łapiąc dech.
- To samo co ty, bracie - skrzeknął (Wybacz, Rene, ale nie zrozumiałaś tego :P ) - My walczymy z wami.
- Wy...? - zapytałem łapiąc oddech.
Spojrzałem w górę. Nie mogłem uwierzyć. Rene też. Prawie się zatrzymałem. Niebo zostało usłane, niczym wielka czarna peleryna, nadlatującymi ptakami:
Orłami, sokołami, kaczkami, łabędziami... Animadzy. Animadzy powietrzni.
Zawyłem w ich stronę, W odpowiedzi powietrze wypełniło się odgłosami najróżniejszych skrzeków. W paru znich wyłapałem wilcze słowa - rozumiałem mowę sokołów. (P.S Dla niewiedzących - moja matka była animagiem)
- To wciąż za mało - usłyszałem przerywany oddech Rene w swoim uchu. - Ich jest więcej. Więcej, owiele.
- Sprowadzili całe miasto! - burknąłem niedowieżąco. - Ci, tam na górze, to animadzy powietrzni. Mają dwa wcielenia. To już przewaga!
- Wieem - Rene wydawała się trochę poirytowana. - Ale TY nie widziałeś ich armii.
Dotarliśmy na miejsce.  Ku naszym oczom ukazało się miejsce ... spustoszone. Spalone kikuty drzew wyrastały z nagiej gleby, rzadko i cienko. Czuć było spaleniną, w powietrzu gromadził sie pył.
Ale po środku tego wszystkiego, znajdowała sie ogromna dziura, jakby wybita meteorytem. Grunt był pokryty gęstą węglową sadzą do kolan. Na skrajach ścianki tego zjawiska spływała gęsta czarna ciecz, która lała się ze środka i wypływała powoli na zewnątrz. Na powierzchni, znajdowały się ohydne lekko przezroczyste pęcherze, które bulgotały z każdą sekundą. Były wielkie, wielkości dorosłego wilka. Przy tym zjawisku zebrały się trzy armie:
Nasza, której ilość nie doruwnywała nawet ilości pęcherzy. Podniebni animadzy, którzy osiedli na czarnych kikutach. Połowa zmieniła się w wilki, które z groźną miną wpatrywały się w  całe zajście. Na moich łopatkach usiadł Tivo. Srebrny znak zalśnił.
A trochę dalej znajdowała się kolejna armia. Mniejsza i jeszcze bardziej mizerna od naszej.. To była...
- Malu! Sock! Coraline! - zawołałem pełen niedowierzania. Przede mną pojawiły się dwa wilki i duch. Jedna granatowo biała, o blado-pomarańczowych oczach i kolorowej grzywie, druga, czarno-biała o wielkich skrzydłach i rozczochranej grzywce zleciała niedaleko i przezroczysta zjawa w kolorze smutnej szarości, ale o ciemno -zielonych oczach w których błyskały iskierki.
Ogarnęło mnie szczęście. Miałem ochotę przytulić tę dwójkę, jednak rozsądek mi nie pozwalał.
- Nie możecie z nami walczyć - odrzekłem od razu. - Wasza wioska jest za mała.. I nie wybaczył bym sobie jej utraty.
- Będziemy walczyć aż do śmierci - odrzekła Malu, a jej powaga mnie przeraziła. - Nie będziemy stać bezczynnie. Dla nas to zaszczyt walczyć w obronie tak potężnej watahy.
- Przestań - odrzekłem szybko, nie pozwalając pyszczkowi się zarumienić. Obok mnie Rene pisnęła i odskoczyła - może dlatego, że Sock chciał pobawić się w straszenie śmiertelników.
Nagle wydarzyło się coś dziwnego. Wszystkie armie odskoczyły jak na raz. Jednen z czarnych pęcherzy pękł, wyrzucając wokół siebie czarną ciecz. Ze środka pęcherza buchnęła para. Jakiś ciemny kształt gramolił się w środku. Wszyscy wstrzymali oddech. Coś wylazło. Zachłysnąłem się.


Był wilko-podobny. Czarne bydle o długich nogach i ogonie, grubym karku z którego wyrastały długie i ostre, zakrzywione  i srebrne kolce. Ohydna chuda kreatura, o długim cieńkim ogonie i zakrzywionych pazurach odwróciła się. Najstraszniejsza była jego twarz. Na szyi miał srebrną metalową obrożę, z których ciągnęły się łańcuchy. Ale pysk..  Była to krzyżówka nagiej smoczej czaszki a wilczego pyska o ostrych smoczych kłach. Z głowy wyrastały mu wilcze, długie uszy. Puste oczodoły wypełniały błękitne gałki oczne. Ryknął. Połowa armi cofnęła się. Pysk rozświetlał mu błękitny ogień, którym zionął dym. Było to straszne i ohydne.
Pierwszy demon wykluł się.
Zapiszczał przeraźliwie.  Wszyscy byli przerażeni. Parę wilków ze stada animagów wyskoczyło na demona. Chwilę trwała walka, po czym demon padł. Czarna ciecz pochłonęła go tworząc kolejny pęcherz. Odradza się.
- To ich gniazdo - wyszeptałem do Rene.  - Rozumiesz to!? Widzisz te pęcherze? 
- Tak - Rene była bardzo blada. Jej usta ledwie się poruszały.
Nagle przez powietrze przedarł się pisk. Wszyscy zatkali sobie uszy. Ja też. Myślałem, że rozsadzi mi czaszkę. Tivo odleciał z mojego karku. 
- ZGINIEEEECIEEEE!!!!!
Straciłem przytomność.
Kiedy odzyskałem ją z powrotem, nie pamiętałem dużo. Na szczęście nikt nie ucierpiał oprucz tego, że Kimm stracił przytomność o wiele trwalej. Gniazdo zniknęło.
Kiedy podszedłem bliżej, w powietrzu ujrzałem coś jakby jego odbicie w wodzie.
Gniazdo było okryte tarczą.
< Rene? Tak wiem, że głupio napisałam >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz