wtorek, 29 kwietnia 2014

Od Strangera CD Amicitii

   Wadera rzuciła się na ziemię rozdrapując skórę do krwi. Rzuciłem się obok niej i chwyciłem za nadgarstki (o ile wilki mają nadgarstki)
    - CO TY DO CHOLERY ROBISZ!? - wrzasnąłem w panice, oglądając obrażenia. Amy przestała rzucać się na wszystkie strony. Spojrzałem w jej oczy. Były puste i zamglone, wpatrujące się w punkt gdzieś nade mną. Opadłem pozbawiony nadziei. 

    - Co ty zrobiłaś ... - wyszeptałem puszczając nieruchome łapy. Spuściłem głowę. Nie ma już nadziei... Sombra przykucnęła obok. Jej skrzydła opadły bez życia. Ale ja patrzyłem ciągle na nieprzytomne, może nieżywe, ciało Amy. Pierwsze łzy ślizgnęły po moich policzkach. Poczułem czyjąś łapę na ramieniu, więc szybkim ruchem strząsnąłem ją z siebie. Dalej już nie pamiętałem co się stało. Ktoś wyprowadził mnie z jaskini. Czy się rzucałem - nie pamiętam. Ktoś wyniósł Amy, nie wiadomo dokąd. Świadomość wróciła do mnie kiedy spostrzegłem, że znajduję się na wrzosowisku. Wiatr targał kępami trawy, w powietrzu unosił się chłód. Schyliłem nisko głowę prawie dotykając nosem ziemi.
    - Dlaczego ... - wyszeptałem, jakby oczekując odpowiedzi od ziemi. Trawa zafalowała od moim oddechem. Ale po policzku potoczyła się tylko jedna łza. Nagle usłyszałem szaleńczy tupot i urywany oddech.
    - Stran! - wrzasnęła nadbiegająca Lili. - Amy...Coś jest nie tak ...
   Bez słowa pobiegłem za nią. Oczywiście, że jest coś nie tak! Amy jest chora i chyba nieżywa! Jednak kiedy dotarłem do jaskini Lili, musiałem się uszczypnąć. Amy siedziała na wykładzinie z siana. Wzrok miała nieprzytomny i urywany oddech.
    - Amy ... - opadłem na kolana.Ona żyje ... Wadera wstała. Trzęsły jej się nogi. Kiedy uniosłem głowę spostrzegłem, że coś dziwnego dzieje się z jej twarzą. Brakowało jej wyrazu, patrzyła na mnie dziwnym, obcym wzrokiem.
<Amy?>

Od Amicitii CD Strangera

   Wiedziałam, że zachowuję się dziwnie, ale nie miałam nad tym kontroli. Kiedy się opamiętałam, rzucałam się na Strangera. Próbowałam się powstrzymać, ale to nic nie dało. Gdy zęby, o dziwo moje, bo nie miałam nad nimi żadnej kontroli, chciały zatopić się w boku wilka uskoczył i złapał mnie za kark. Zawarczałam i poczułam ból rozsadzający czaszkę. Coś nieprawdopodobnego! A myślałam, że choroba minęła. Zapadłam w ciemność.
   Gdy się ocknęłam leżałam na podłodze jaskini trawiona gorączką. Jęknęłam i zobaczyłam nad sobą Sombrę, która wbijała we mnie świdrujący wzrok.
    -Nie zaatakujesz mnie? - spytała z lekkim wahaniem w głosie.
    -Nie...To był to, prawda?
   Zrobiła zdziwioną minę.
    -Co? Mówisz o swojej chorobie i atakach?
   Skinęłam. Wstałam i przeszłam się parę kroków. Zachwiałam się, ale ktoś złapał mnie w ostatniej chwili. Wspomnienia ugodziły mnie w serce. Słone łzy poleciały mi z oczu. Stanęłam na równych nogach i popatrzyłam w oczy mojemu wybawicielowi. Patrzył z troską. Rzuciłam mu się na szyję, ale on stał i nic nie robił. Odsunęłam się.
    -To już koniec? Tak po prostu?! Nie jestem aż tak silna, aby to znieść. Muszę...muszę...
   I padłam skrajnie nieprzytomna na chłodny kamień, rozdzierając sobie ciało. Poczułam ból, ale nic poza tym. Tak będzie lepiej...
<Stran? Som? Nie powiem, czy Amy nie umarła, ale może...>

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Narodziły się szczenięta!


Powitajmy nasze dwa nowo narodzone szczeniaki -
Renechive oraz Tajfuna!

Od Katriny

   Był to piękny, słoneczny poranek. Wybrałam się z Kolosem do naszego ulubionego miejsca.Po kilku minutach znaleźliśmy jaskinię ukrytą za krzewami.
   Nagle poczułam coś dziwnego. Odwróciłam się w stronę Kolosa.
    - Kolosie, szczeniaki spieszą się by przyjść na świat...
   Partner zaniósł mnie do tej jaskinia, a sam wyszedł na zewnątrz. Po pewnym czasie urodziłam bariorka i waderkę. Kolos wszedł z Sombrą i Kimm'im do mnie i szczeniąt.
    - Jak je nazwiecie? - zapytał Kimm.
    - Renechive - powiedziałam.
    - Tajfun - odpowiedział Kolos.
    - Witamy w naszym świecie oraz watasze - ucieszyła się Sombra.

Od Shyninga CD Anashelle

   Opowiedziałem jej o wszystkim co zdarzyło się w ciągu kilku tygodni. O Karino, wyprawie do lasu ... Po krótkim milczeniu wyciągnąłem zielony medalion. Anashelle zabłysły oczy.
    - Skąd...? - stać było ją tylko na tyle.
    - Dar od boga lasu - schowałem naszyjnik. - Za uratowanie kogoś zgubionego w lesie ...
Ulżyło mi. Nareszcie mogłem to komuś powiedzieć.

<Ann? Sorry brak weny >

x

Od Strangera CD Lionela

    - ,,Tyle to ja wiem" - warknąłem w myślach, ale głos krzyczał inaczej:
    - Że jak?! Na co!?
   Lionel otworzył pysk, ale ja dawno pobiegłem w stronę lasu. Jedno jest pewne: Trzeba znaleźć Amy. Wbiegłem do lasu gdzie ostatnio się widzieliśmy.
    - AMY!!! Amy!? - darłem się, ale nie spostrzegłem błysku szarej sierści. Wtedy ją zobaczyłem.
   Wyglądała okropnie. Na chwilę straciłem pewność. Nagle ona bez ostrzeżenia rzuciła się na mnie. O mało a nie straciłbym ucha! Chwyciłem ją za ramiona i potrząsnąłem tłumiąc ból krwawiącego ucha.
    - Co ty wyprawiasz!? - wrzasnąłem szarpiąc jej ramiona. Z jej ciała tryskała nienawiść. Obniżyła kły, miała zaciągnięte brwi. Tylko oczy były inne. Widziałem w nich panikę, strach, rozpacz... i prośbę o pomoc. Chwyciłem ją za kark i zawołałem Lionela. Razem zanieśliśmy ją do Sombry.
<Amy? Lio?Sombra? Sorka brak weny >

Od Lili

   Był pochmurny dzień i padał deszcz. Raczej nie zanosiło się na to, aby miało się jeszcze wypogodzić. Z powodu złej pogody siedziałam w porzuconym kasynie ,,Leśna Lilia'' i rozmyślałam.
   Nagle do pokoju wszedł zmoczony Muzyk. Usiadł obok i pocałował mnie w policzek.
    - Jakie byś wybrał imiona dla szczeniaków? - zapytałam ni stąd ni  zowąd, choć nie wiedziałam czy to go nie przestraszy.
    - Dla basiorka Haru, a dla waderki Emma. A bo co... Nie mów mi tylko...
   Pochyliłam głowę i spojrzałam na mojego partnera zawstydzonym wzrokiem. Dostrzegłam w jego oczach iskry. Pewnie dotarło do niego, że jestem w ciąży, i że zostanie ojcem.
<Muzyk?>

czwartek, 24 kwietnia 2014

Od Lionela CD

   Otworzyłem oczy i przeciągnąłem się. Zauważyłem, że na pazurach mam brud. Kichnąłem, bo w domku nie było ciepło i chyba się przeziębiłem. Nikogo obok mnie nie było i poczułem się samotny. Wyszedłem na chwilę z pomieszczenia i wzleciałem ponad drzewa.
   Nagle coś zaćmiło mi wzrok z wielką siłą. Zdjąłem skrawek papieru z pyska, który był jeszcze bardziej zniszczony niż poprzedni. Papier, rzecz jasna. Nie pysk, ten mam taki sam od urodzenia. Chyba... A było na nim napisane tak(na papierze, nie na pysku!);

   ...obudziło mnie jakieś szarpanie w boku. Była to najpiękniejsza wadera na całym świecie. Miała srebrzystobiałe włosy, jakby codziennie je szczotkowała. Nie, jakby ktoś jej je szczotkował. Tamtego dnia miała taki przerażony wyraz pyska...Zabolało mnie to. Chciałem wstać, ale silne uderzenie powaliło mnie z powrotem na glebę. Zerknąłem na waderę, a ona zrobiła taki dziwny grymas...Jakby chciała się uśmiechnąć. Była młoda, tak jak ja. A do tego miała siłę, żeby mnie powalić. Niesamowite. Uśmiechnąłem się lekko, a ona znowu to zrobiła. Potem przestała, a ja mogłem zobaczyć, jak naprawdę wyglądał jej pyszczek. Miała zniekształcone pół twarzy. Zauważyła, że się na to patrzę, więc szybko i skrzętnie założyła maskę.

   W tym miejscu było coś jakby dziura, jak po pazurze. Następna część listu była zniszczona, ale udało mi się odczytać z grubsza o co chodziło. Wyglądało na to, że ten wilk był w niej śmiertelnie zakochany, ale ona od czasu do czasu do czasu miała ataki, i wtedy go krzywdziła. Słowami czy czynami, różnie bywało. Mówiła, że na początku wyglądała inaczej, ale pod wpływem tej choroby zmieniła się. A co najbardziej mnie zainteresowało, był podpis. I to nie byle jaki. Było to podpisane Stran. Trochę jak Stranger. A co mnie jeszcze bardziej przeraziło, wadera miała na imię Ama.
   Schowałem skrawek papieru do pewnej rany, którą gdy byłem mały...Ale to na inny raz. Teraz ważny był Stranger. Słyszałem myśli Amy i wiedziałem, jaka była zanim bezpowrotnie przez chorobę się zmieniła. Coś czuła do niego. Nie chciałem, żeby myślał, że ona go nie lubi. Choroba objawiała się bardzo różnymi rzeczami. Poza tym nie wiem, co ona wtedy myślała, bo choroba wyłączyła mózg.
   Podleciałem do Strana, który szedł gdzieś gniewnym krokiem. Dosłownie wleciałem w niego i razem się przewróciliśmy. On wstał i chciał odejść, ale mu nie pozwoliłem. Popatrzył na mnie, przeszywając mnie sztyletami, ale gdzieś głęboko w jego oczach dostrzegłem nieufność i poczucie zdrady.
    -Stranger! Amy...ona...jest chora!

<Stranger?>

Od Lili

   Często odwiedzałam Cazador. Katrina i Charlie cieszyły się, ze mają towarzyszy-smoki, ale Cazador miała trzy jaja, teraz ma troje dzieci więc Drako zostanie ze mną jako mój towarzysz? A może zostanie czyimś towarzyszem? Nie chce żeby był poszkodowany, bo jego siostry mają innych opiekunów, a on siedzi z mamą.
<Ktoś chce mieć towarzysza? Proszę się zgłaszać w opowiadaniach.> 

Od Sombry

   Siedziałam sama w jaskini. Wszyscy polowali, albo robili coś innego. Właściwie, to nie miałam co robić, nudziłam się. Miałam wrażenie, że już przeżyłam wszystko, co się dało...
   Straciłam rodzinę... Założyłam swoją własną watahę... Wygrałam wojnę... Znalazłam miłość i mam szczeniaki... Mam przyjaciół, którzy mi ufają... Coś jeszcze może sprawić, bym była szczęśliwa? Nie miałam bladego pojęcia...
   Czułam się stara. Coraz częściej pogrążałam się w takich rozmyślaniach i nie miałam czasu, by zajmować się watahą. Cały ciężar spadł na Kimm'iego i resztę rady. Nie chciałam nawet zajmować się własnymi szczeniakami! Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić, ale nie wiedziałam co. Na pewno potrzebowałam motywacji, ale każdy znajdował sobie zajęcie... I tak mniej-więcej wyglądała sytuacja.
   Skończyło się na tym, że zasnęłam.
   Byłam na łące. Nie należała do terenów naszej watahy, w ogóle nie wiedziałam gdzie jestem. Rozejrzałam się wokoło, by rozeznać się w sytuacji.
   Przede mną stała Amy. Nowa Amy. Straszna Amy. Z tym wyglądem przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Jednak nie dałam się przestraszyć. Amicitia podeszła do mnie i powiedziała...
<Amy?>

Od Kolosa CD Katriny

   Kolosowi potrzebny był towarzysz. Moja poprzednia wataha mówiła, że towarzysze zmieniają wilki. Czasami patrzą na świat z innej strony. Gdy obudziłam się następnego ranka, Kolos jak tamtym razem siedział zaspany.
    - Jak minęła noc? - zapytałam jak zeszłego dnia.
    - Mi... Znaczy... Dobrze, super... - myślał, że ja nie widzę jego kłamstwa i próbował kamuflować to jak tylko się da.
    - To dobrze - powiedziałam z uśmiechem na pysku.
   Kolos patrzył na mnie niepewnie. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Przekrzywiał głowę stopniowo przyglądając się mojej sylwetce.
     - Dobrze się czujesz? - zapytał.
     - Lepiej czuć bym się nie mogła. Mam u boku basiora którego kocham. Czego by tu chcieć więcej?
     - No nie wiem... Szczeniąt?
     - No tak... To... Chyba dobry moment, żeby ci o tym powiedzieć...
     - Powiedzieć o czym?
    Zrobiłam przerwę, bo musiałam złapać oddech. Nie wiedziałam jak to przyjmie, więc oddałam to losowi w swoje ręce...
     - Kolosie... Jestem w ciąży...
<Kolosie?>

środa, 23 kwietnia 2014

Od Strangera

   Odbiegła zostawiając za sobą iskrzące się ślady. Odprowadziłem ją wzrokiem.
    - ,,Fajnie. Też mi na tobie zależy" - warknąłem w myślach.,, - Uciekaj i rycz. Tylko nie licz na moją nic nieznaczącą dla ciebie pomoc!"
   Zacisnąłem kły i nieśpiesznie odszedłem w stronę lasu. Byłem niewzruszony tym co się stało. Nie, nie jestem zrozpaczony. Raczej obojętny. Taki jaki zawsze powinienem być. Stanąłem na chwilę i pokręciłem głową. Nigdy ICH nie zrozumiem. Ruszyłem znów.
   Podczas drogi zauważyłem, że codzienne kuśtykanie na chorej łapie zmieniło się w twarde stąpanie.Jak to...? Wyzdrowiałem...? Nagle za krzaków wyszedł Shayning.
     - Shay...? - zapytałem unosząc brew.Basior spojrzał najpierw na mnie potem spuścił wzrok na dyndający mu na szyi medalion.
    - Aaa to ... Takie tam małe sztuczki lecznicze...
   Spuściłem wzrok na nogę. Niegdyś groźnie zakażona rana zmieniła się w bezbronną bliznę. Spojrzałem na niego twardo.
    - Dzięki ...
    - Stran, coś nie tak...?
   Rzuciłem mu chłodne spojrzenie.
    - Nie ... - warknąłem, odwracając wzrok, mając nadzieję, że nie ujrzał napiętych mięśni na moim pysku.
   Przypomniałem sobie słowa Amy... Ja, za słaby!? Niech sobie myśli co chce lecz nigdy się nie dowie kim naprawdę jestem... Porzucając temat, oddalając się od Shay`a, zacząłem obmyślać sprawę bardziej godną uwagi niż fochy obrażonego srebrnego dziwoląga. Przełknąłem gorzko ślinę. Jak mogłem tak o niej pomyśleć...? Zresztą wcale mnie to ni obchodzi. Próbowałem przypomnieć sobie swoją przeszłość. Idąc na przód wysilałem umysł by znaleźć cokolwiek. Stanąłem stabilnie na skale, wiatr owiewał mi futro. Poznać prawdę mojego pochodzenia...Dobrze wiedziałem gdzie szukać.Odwróciłem się. Nie będę miał na sumieniu, że opuszczam chwilowo watahę. Zresztą jestem dla nich taki ,,ważny" , że na pewno nie zauważą mojego zniknięcia. Skoczyłem przed siebie, ruszając, nie pożegnawszy się z nikim. Gnałem w stronę jednego miejsca, którego miałem w pamięci. Gdy o nim myślę, głowę zalewami chłód, ale jednocześnie ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Tam są odpowiedzi na moje pytania...
(C.D.N) lub <Ktoś?>

Od Kolosa

   Rano miałem tak dużo siły że nie mogłem stanąć na nogach.
   Obok mnie leżała Katrina najwyraźniej wyspana.
    - Jak minęła noc? - spytała uśmiechnięta. - Bo mi wspaniale!
   Westchnąłem słabo i zmusiłem się na uśmiech.
    - Mi..dość.. dobrze.. - skłamałem - Masz ochotę na poranny spacer?
   Wadera wstała.
    - Z wielką chęcią!
   Gdy przechodziliśmy przez nasze ulubione miejsce znalezione przez Katrinę zobaczyłem małe stworzonko w krzakach. Przez chwile wpatrywałem się w jej wielkie oczy.Było zielone i miało żółte oznaczenia.
   Podszedłem do niego i zrozumiałem że to żaba.
    - Mogę w czymś pomóc? - spytała piskliwym tonem.Katrina też ją zobaczyła i podeszła. Wstrzymałem oddech na dźwięk jej głosu.
    - Oj, przepraszam nie przedstawiłam się - żabka ukłoniła się lekko - Jestem Shiara mieszkam tu od dzieciństwa i nie mam za bardzo co tu robić.
    - Jakaś ty ładna - pisnęła zachwycona wadera.
   W istocie najwyraźniej ten komentarz przypadł do gustu.
    - Dziękuje - uśmiechnęła się do niej - Czy mogę się wam przydać za tak wielką pomoc?
   Popatrzyliśmy po sobie.
    - Ale dlaczego? - wypaliła Kat.
    - Dlatego że swą obecnością odgoniliście węża który próbował mnie zjeść.
   Uśmiechnąłem się w grymasie.
    - No cóż...przydał by mi się towarzysz...
    - Oczywiście z wielką chęcią się zgodzę nie licząc tego że pełno tu węży i uwielbiam wilki - krzyknęła dość szczęśliwa.
   Gdy wróciliśmy żaba od razu zasnęła, razem z Katriną.
<Katrino? Chcesz być w ciąży? >

wtorek, 22 kwietnia 2014

Od Katriny CD Kolosa

   Otworzyłam w ciszy pysk i krzyknęłam.
    - Tak!Tak będę!-do głowy przyszła mi jedna myśl...Powiedzieć o tym Lili której od dawna nie widziałam.
    - Z dala od Ciebie żyjąc na uboczu
Tobie poświęcam mą myśl i frasunek;
Serce potrąca wciąż tę samą strunę
Jedną, jedyną... i łzy płyną z oczy.
Teraz jesteś moja,
Nikomu cię nie oddam,
Tyś partnerką moją na całe życie.
    - Może skończymy już z tymi wierszami?Moja głowa jest cała w rymach-zaśmiałam się.
    - Dobrze.Szczerze mówiąc moja też.
    - Chodźmy powiedzieć o tym Lili i Muzykowi!
    - Dobra, a gdzie są?
    - Ostatnio chyba nie wychodzą ze swojej jaskini...Pewnie tam są!
   Pobiegliśmy do jaskini gdzie siedzieli tak jak myśleliśmy Muzyk i Lili.Moja siostra wyglądała inaczej...
    - Cześć wilki!Mamy nowinę!
    - Tak? My też-powiedział Muzyk.
    - Wy pierwsi.
    - OK więc...Lili i ja...Jesteśmy partnerami.
    - Bogowie!My też!
   Siedzieliśmy długo i tak rozmawialiśmy do późnego wieczora.W końcu przesiedzieliśmy tam do rana.Był to cudowny dzień i wieczór.

Od Kolosa CD Katriny

Jesienna mgła otula świat,
Gwiazd roje lśnią na niebie.
Każdy ma w sercu własny świat,
A ja mam tylko Ciebie!

   Kat popatrzyła mi głębiej w oczy.

    - Kocham Cię w każdej godzinie,
Kocham Cię w każdej minucie,
Być może tym sposobem
Kiedyś zdobędę Twoje uczucie! - wyrecytowała.

   I tak przez cały czas , aż w końcu powiedziałem coś co ją zatkało:
    - Będziesz mą partnerką życia? - spytałem tak cicho że chyba ledwo usłyszała.
   Po chwili ciszy otworzyła pysk:
<Kat?>

Od Katriny CD Kolosa

   Nie wiedziałam co powiedzieć.Żadne słowo nie określi mojej miłości do niego.Nagle słowa wyrwały się z mojego pyska i zaczęłam recytować wiersz o miłości...
    - Gdy słońca blask nad morza lśni głębiną,
Myślę o tobie, miły.
Wzywałam cię, gdy księżyc niebem płynął
I zdroje się srebrzyły.

Widzę cię tam, gdzie skraj dalekiej drogi
Szarym zasnuty pyłem,
A nocą gdzieś wędrowiec drży ubogi
Na ścieżynie zawiłej.

Słyszę twój głos w szumie spienionej fali
Bijącej o wybrzeże,
Lub w cichy gaj przychodzę słuchać dali
W zamierającym szmerze.

I wtedy wiem, że jesteś przy mnie, blisko,
Choć oddal cię ukryła —
Przygasa dzień, wnet gwiazdy mi zabłysną,
O, gdybym z tobą była!
    - Zaraziłem cię tym wierszem? - zaśmiał się przybliżając się powoli do mnie.
    - To moje wyznanie miłości... - powiedziałam po czym Kolos przerwał mi pocałunkiem.
    - Jedno spojrzenie, miła, twoich oczu
I na mych ustach jeden pocałunek —
Czyż może znaleźć upojniejszy trunek,
Kto choć raz w życiu tę słodycz ich poczuł?
Kochana Katrino,
Czy wiersz ci przerywam,
Twe oczy błyszczą głębią oceanu...
    - A twoje pustką w sercu twym,
Którą ja wypełnię...
<Kolosie?>

Od Kolosa CD Katriny

 Ty jesteś dla mnie niebem,
słońcem, które nigdy nie zachodzi.
Jesteś dla mnie mięsem,
bez którego nie mogę się obyć.
Jesteś dla mnie południem,
nocą i dniem.
Jesteś dla mnie wszystkim.
Ja po prostu kocham Cię!
   Wadera popatrzyła na mnie.
     - J-Ja... - pisnęła - Nie wiem co powiedzieć...
   Spuściłem łeb.
     - Czyli mnie nie kochasz...?
     - Nie! Wręcz cię uwielbiam ale nie wiem co powiedzieć...
<Kat? Krótkie ale sensownie XD>

Od Amicitii CD Strangera

   Ryknęłam perlistym śmiechem, a w moich oczach zalśniło szaleństwo. Spojrzałam łapczywie na Strangera. Patrzył na mnie...z troską. Przestałam się śmiać, ale na moim pysku pozostał ślad uśmiechu.
    -Jesteś słaby, Strangerze. Nie zasługujesz na to, aby być ze mną. Moje wymagania są zbyt duże jak na takiego wilka jak ty.
   Ruszyłam łapą, chcąc odgonić od siebie wilka. Nie jestem słaba. Potrzebuję tylko walki. To jest teraz mój żywioł. Ale muszę zachować jakieś pozory...W końcu chcę jeszcze trochę zostać w tej watasze. Starłam resztki uśmiechu, wyprostowałam się i zmieniłam wyraz oczu. Teraz wyglądałam na obojętną.
    -Posłuchaj mnie uważnie. Nie będziemy razem. Może kiedyś, w świecie, w którym nie istnieje coś takiego jak obojętność, nienawiść czy gniew. Ale teraz...
   Pokręciłam łbem. Moja słabość była niedorzeczna. Płacz muszę zostawić Lionelowi. Uśmiechnęłam się drwiąco i odbiegłam w stronę jaskini.

Od Katriny

   Po godzinnym spacerze wróciliśmy do jaskini.
    - Chciałbym mieć syna albo córkę...-szepnął mi do ucha Kolos.Uśmiechnęłam się tylko do niego bez słów, a on ten uśmiech odwzajemnił.Położyliśmy się do snu.
   Śniły mi się dwa szczeniaki. Basiorek i waderka. Bawili się radośnie w jaskini mojej i Kolosa.Widziałam też nas.Widocznie to nasze szczeniaki.Niestety ale nastał ranek i musiałam się obudzić.Nie wiedziałam co było by dalej.Zauważyłam Kolosa z mięsem w pysku.
    - To dla ciebie.Ja już jadłem, więc mną się nie przejmuj.Zawsze ty łowisz dla nas jedzenie więc teraz zrobiłem to ja - powiedział z uśmiechem malującym się na jego pysku.
    - Dziękuję.
   Zabrałam się do uczty.
<Kolosie?Przepraszam, że takie krótkie...>

Od Strangera

   Podkuliłem łapy i oparłem łeb o wilgotną ścianę jaskini. Czekałem znudzony czy ktokolwiek dzisiaj przyjdzie. Z radością stwierdziłem, że ze mną jest coraz lepiej. Zaniki pamięci są coraz rzadsze, i powoli zaczynam chodzić. Nie wytrzymałem i kuśtykając wyszedłem z jaskini choć nie wolno mi było tego robić. Przed topolą zgromadziło się sporo wilków. Starając się zostać niezauważony podszedłem cicho i przebiłem się przez tłum. Na środku stała Amicitia. Zawahałem się. Mimo, że wyglądała inaczej, widziałem, że to ona. Zrobiła się wyższa, jej sierść poszarzała. W jej oczach widziałem strach, jak u osaczonego zwierzęcia. Chciałem zrobić krok w przód, ale coś mnie zablokowało. Wszyscy patrzyli na nią obco. Jej ciałem przeszedł dreszcz po czym zerwała się do szalonego biegu, połykając gorzkie łzy. Kiedy się oddaliła, bez najmniejszej świadomości ruszyłem za nią w pogoń, ignorując zdziwione szepty, wredne komentarze i pare przekleństw które sobie nazbierałem popychając kogoś w błoto. Biegłem na tyle szybko na ile pozwalała mi noga. Znalazłem się w zagajniku. Nigdy go nie widziałem. Nagle przed oczami mignęła mi srebrna smuga. Dopiero teraz zobaczyłem Amy pod drzewem miotającą się w niespokojnym śnie. Podszedłem cichutko i trąciłem ją nosem.
    - Amy... - wyszeptałem. Kiedy się zbudziła i mnie ujrzała, jej źrenice powiększyły się do nienaturalnego stopnia.
    - Nie zbliżaj się! - warknęła odskakując. Spojrzała na mnie z rozpaczą. - Nie chcę by ci się coś stało.. przeze mnie...
    - Amy co się z tobą stało!? - zapytałem coraz bardziej zagubiony sytuacją. Popatrzyła na mnie niepewnie.
    - Poznajesz mnie?
    - Jak bym mógł cię nie poznać? - zapytałem ze śmiechem. Kąciki jej ust uniosły się lekko na kształt wdzięcznego uśmiechu, lecz opadły równie szybko. Znowu była zgubioną wilczycą.
    - Amy.. Proszę... Powiedz co się stało... - spytałem z rozpaczą, dotykając łapą jej srebrzystej sierści.
   Poczułem nie przyjemne iskierki więc cofnąłem łapę.
    - Ja..ja nie mogę! - pisnęła, a w jej oczach zalśniły łzy. - Nie mogę ci tego zrobić!
   Załkała, mała ochotę uciec. Zrobiło mi się jej tak żal.. Chciałem pomóc. Przytuliłem Amy, ignorując nie miłe iskierki, którymi parzyła. Czasem zdawało się, że ją kocham ... Bo naprawdę coś do niej czuje...
<Amy?>

Od Lili CD Muzyka

   Nie wierzyłam w to co słyszę. muzyk mi się oświadczył!!! Tak to jest to.
    - Tak! Tak! Tak!-wykrzyknęłam i podskoczyłam, aż walnęłam głową o strop jaskini. Ogarnęłam się i rzuciłam mu ma szyje. Przewróciłam go na ziemię i pocałowałam go. Byłam w euforii.
<Muzyk? Sory, ale z tej radochy nie wiem co napisać>

Od Muzyka

   Siedziałem przed jaskinią, obserwując każdego wilka. Bardzo mi się nudziło. Niestety. Przejechałem nawet wszystkie utwory na MP4. Co tu robić... Wstałem i ruszyłem na przód. Nagle się z kimś zderzyłem.
   Była to Lili.
    - Wybacz kochana, nie chciałem.
    - Spokojnie. - Powiedziała uśmiechnięta. Jej wygląd był inny. Była teraz czerwono - czarno - biała.
   Pomyślałem, że może po tylu latach pora jej się o to zapytać.
    - Możesz ze mną gdzieś pójść?
    - Em... Okej.
   Zaprowadziłem ją do Jaskini Uczuć. Gdy byliśmy w środku złapałem kwiat jej barw i klękając zapytałem:
    - O Lili ma jedyna, zostaniesz moją?
<Lili?>

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Od Anashelle CD Shyninga

    - Co chcesz mi powiedzieć? - zapytałam. Byłam naprawdę ciekawa co usłyszę.
   Shyning usiadł koło mnie i zaczął opowieść. Po jakimś czasie już nie wiedziałam co mówi. Jego słowa jakby rozpływały się w powietrzu.
     - Może nie dziś? - przerwałam mu zapewne bardzo ciekawą opowieść.
     - Ale co nie dziś? - zapytał i popatrzył na mnie.
     - Kiedy indziej mi to opowiesz - mruknęłam. - Teraz chce mi się spać i jakby -
    Nie dokończyłam, bo zdążyłam zasnąć...
    Pożegnałam się z Shyningiem i poszłam w stronę Świątyni Śmierci spróbować porozumieć się z siostrą. Może tam uzyskam lepsze połączenie. Nagle wylądował przede mną wielki, czarny smok. Krzyknęłam z przerażenia, ale ten chwycił mnie i uniemożliwił wołanie o pomoc. W pewnej chwili kątem oka zauważyłam zarys wilka. Powoli opadałam z sił. Shyning wołał coś do olbrzymiego smoka, a ten coś warczał do niego. Nie rozumiałam nic. Widziałam tylko wielkie pazury wbijające się w moją szyję, a potem ciemność...
    Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam głęboko oddychać. Całe szczęście to był tylko zły sen. Cały czas o tym myślę, pomimo, że było to tak dawno. Kiedy? Już sama nie pamiętam. Chyba wtedy, kiedy napadły na nas smoki. Potrząsnęłam głową. Nie mogę o tym myśleć...
   Dopiero teraz zauważyłam Shyninga dziwnie się we mnie wpatrującego.
    - Co się stało? - zapytał.
    - Nic. To był tylko zły sen - odparłam. - A opowiesz mi teraz to co zacząłeś wczoraj?
   Shy przytulił mnie i zaczął swoją historię jeszcze raz.
<Shyning?>

Od Shyninga "Odkrycie nowych umiejętności"

   "No więc zobaczmy.." - mruknąłem w myślach stając na polanie. Było to totalne ,,odludzie" więc mogłem w spokoju odkryć co potrafił amulet. Zaczerpnąłem powietrza w płuca. Stanąłem twardo na czterech łapach i skupiłem swoją wolę na rosnącej nieopodal sośnie. Zamknąłem oczy.Sam nie wiedziałem co się stanie!
   Miałem tylko nadzieje ... SKRZYYYYP.... Podniosłem gwałtownie głowę. Z medalionu wystrzeliła zielonkawa smuga która wygięła drzewo pod nienaturalnym kontem. Westchnąłem. Muszę jeszcze poćwiczyć... Choć o dziwo małe zaklęcie wyssało ze mnie spoko energii. Dopiero teraz zobaczyłem, że ociekam potem. Za pomocą magii wody oblałem się tą chłodną cieczą i ulga przyszła od razu. O moim medalionie i przygodzie z Karino wie tylko Sombra i on. I jak na razie nie mam ochoty o tym nikomu mówić.    Może powiem tylko Anashelle.. To byłby dobry pomysł! Sam nie mogę dźwigać tego ciężaru. Spróbowałem użyć innych zaklęć ale wychodziły mi same bezsensowne efekty. Wyczarowałem morze trującego bluszczu ... O mało nie zniknąłem połowy lasu ... I tak dalej...
   Wieczorem podpełzłem do Anashelle .Wadera widząc mnie uśmiechnęła się.
    - Anash ... Muszę ci coś powiedzieć - bąknąłem.
    - Co chcesz mi powiedzieć?
<Anashelle?>

piątek, 18 kwietnia 2014

Od Amicitii CD Sombry

   Pochyliłam łeb nad kałużą. Musnęłam łapą jej powierzchnię, jakbym spodziewała się, że gdy się uspokoi odzyskam dawny wygląd. Ale tak się oczywiście nie stało. Westchnęłam i jeszcze raz spojrzałam na zszokowaną waderę. Wyglądała, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Ja też z resztą nie wiedziałam. Czułam się trochę inaczej. Jakby mój charakter się zmienił. Odgarnęłam łapą grzywkę z twarzy. Poczułam się młodsza. Miałam ochotę biegać i skakać. Ale i się ciąć. Szalały we mnie uczucia.
    -Ja...Ja nie wiem... - szepnęłam i wzięłam jeden z pędzlów. Otworzyłam farbę jednym przesunięciem pazura i zaczęłam malować powierzchnię równych ścian jaskini. Różowy wydał mi się teraz złym kolorem.            Syknęłam, a kolor zmienił się na ciemnozielony. Otworzyłam szeroko oczy, a po chwili poczułam obecność w mojej głowie. Była ulotna, ale miała bardzo podobne myśli do Lionela. Otrząsnęłam się, a obecność się wycofała. Zamoczyłam pędzel i zaczęłam malować raz jeszcze. Kolory jakby pulsowały.
   Gdy skończyłam, Sombry już nie było. Ściany emanowały moimi uczuciami. Jedne pasy mieniły się czarną ponurością, zielone chciały imprezy, niebieskie uspokajały, a czerwone błagały o pomoc. Były jeszcze inne, ale one dawały tajemnicze znaki, które odczytać mogłam tylko ja, lub osoba, która zna mnie wręcz idealnie. Spróbowałam zrobić z liści stereo ale nie udało mi się. Zmartwiałam. Dotknęłam ziemi i poprosiłam ją o muzykę. Odpowiedziała mi głucha cisza.
   Dotknęłam swojego łba i pomyślałam, że chcę muzyki. Poczułam ból w boku i krzyknęłam. Przede mną pojawiała się powoli migocząca postać jakiegoś wilka. Znałam go. Był to Bóg Śmierci, Morto. Warknął na mnie i rzucił przede mnie jakąś kartkę. Mrugnęłam i cała scena zniknęła.
    Przeczytałam zawartość karteczki, która zaparła mi dech w piersi. Pękatymi literami widniał na nich napis ,,To ostatnie ostrzeżenie. Kuzyneczka już ci nie pomoże. W końcu już nie istnieje. Wczoraj jej dusza uległa zniszczeniu, stąd twój wygląd. Zmieniasz się w ducha, kochana. Oczekuj śmierci, może będę łaskawy. A może nie."
   Rzuciłam kartkę na ziemię, która natychmiast się spaliła. Chciałam uciekać. I tak też zrobiłam. Minęłam jaskinię watahy, gdzie siedziało parę wilków pogrążonych w ożywionej rozmowie. Na mój widok zamilknęli. Był wśród nich Stranger. Wstał i chciał do mnie podejść, ale coś mu nie pozwoliło. Była to niewidzialna bariera, którą wzniosłam sama. Poczułam w oczach słone łzy. Uciekłam. Mijałam po kolei różne wilki, które albo mnie nie poznały, albo patrzyły na mnie z troską. Dobiegłam w końcu do jakiegoś zagajnika. Nie były o tereny mojej watahy. Przestraszyłam się. Z braku lepszych pomysłów położyłam się i zapłakałam jeszcze gorzej. Gdy słońce wstawało pogrążyłam się w śnie.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Od Katriny

   Pewnego dnia, pomyślałam o odwiedzeniu Cazador, Crystal, Spring i Drako.Wbiegłam do jaskini. Ujrzałam Charlie i jedno ze smoczątek - Spring.
    - Witaj Cazador. Czyyy...Crystal jest już gotowa?
    - Zależy do czego - zaśmiała się smoczyca. - Na pewno jeszcze o tej godzinie zostanie twoją towarzyszką. Niestety złamała skrzydło podczas próby lotu, ale się wyliże.
    - Rozumiem.Czyli, ze jest moją T?
    -T znaczy towarzysz? Jeżeli tak to jest twoja - powiedziała z uśmiechem na pysku Cazador.

Od Charlie

   Patrzyłam jeszcze dłuższą chwilę na Spring i powiedziałam do Cezador:
    - Dziękuje.
   Po czym przytuliłam ją, a Spring pogłaskałam po łebku. Smoczątko bawiło się ze mną chwilę.

~Tydzień później~

   Wbiegłam do jaskini. Spring, Crystal i Drako bawili się wesoło. Usiadłam koło Cazador.
    - Szybko rosną. Niedługo będą duże.
    - Fajnie. Ale... Spring jest teraz moją towarzyszką? - Zapytałam i spojrzałam na smoczycę.
    - A owszem.
   Prawie podskoczyłam. Super! Mam towarzysza! I to smoka. Położyłam się i zdrzemnęłam się. Obudziło mnie kłucie w ogonie. Gdy tam spojrzałam Spring wbijała zęby w mój ogon. Uśmiechnęłam się do niej. Była taka słodka...

środa, 16 kwietnia 2014

Nowa wadera!


Oto nowa członkini watahy - Sasha! Serdecznie witamy!

Od Thalii

   Leżałam w jaskini bawiąc się kamieniem z nudów. Wszyscy byli na polowaniach, albo gdzie indziej, ja natomiast się nudziłam. Nagle usłyszałam kroki. Spuściłam lekko wzrok znad kamienia i zobaczyłam waderę która szła obok mnie.
    - A ty nie na polowaniach? - spytała Kiiyuko.
    - Nie.
   Wilczyca przyjrzała mi się uważniej.Najwyraźniej zauważyła że się nudzę.
    - Daj spokój! Widzę że masz ochotę na dużą sarnę!
    - Ale nie chce mi się polować... -  mruknęłam smętnie na dal wbijając wzrok w kamień.
    - Ale jest tak ładnie i słońce świeci - zdawała się zmuszać mnie do tego czynu - Przecież nie możesz marnować tak pięknego dnia!
    -  I..?
    - I, że lepiej podnieść swój leniwy tyłek i pójść na polowanie! - zakończyła wesoło - Co ty na to?
    - Nie.
    - No proszę! Ten ostatni raz!
   Popatrzyłam na nią nadal leżąc na jednej łapie.
    - Zmuszasz mnie?
    - Wcale nie!
    - A odczepisz się? - spytałam patrząc na nią z dołu.
   Kiiyuko przewróciła oczami.
    - No dobrze..
   Podniosłam się z lekką irytacją nadal leniwie stąpając do lasu.
   Kiiyuko szła przodem wesoło przy tym skacząc.
<Kiiyuko?>

Od Chris CD Kimm'iego

   Spojrzałam na nowe skrzydło i posmutniałam nieco. Wiedziałam, co zaraz się stanie.
   Zgodnie z moimi oczekiwaniami skrzydło uschło i obróciło się w pył, jakby ktoś w błyskawicznym tempie je spalił. Kimm wyglądał na wstrząśniętego.
    - Ja... Nie chciałem... - zaczął się jąkać.
   Machnęłam tylko łapą i westchnęłam.
    - Od wypadku minął już ponad rok. Nawet, gdyby skrzydło nie odpadło, to i tak byłoby bezużyteczne.
   Nie docierałyby do niego sygnały nerwowe.
   Spojrzałam na słońce, które powoli zachodziło. Łąka została oświetlona ciepłym, delikatnym światłem w odcieniach pomarańczu.
    - Piękne, prawda? - zachwycił się basior.
   Nic nie odpowiedziałam. Czemu właściwie zachwycamy się, że coś jest "piękne", a coś innego jest "okropne"? To nie ma znaczenia.
<Kimm? Nie musisz dokańczać, jeśli nie chcesz>

wtorek, 15 kwietnia 2014

Od Sombry CD Amicitii

   Nie wiedziałam co się stało z Amy. Nie była już taka jak wcześniej... Mimowolnie się cofnęłam. Miałam nadzieję, że chociaż jej charakter się nie zmienił. Amicitia spojrzała na mnie dziwnie. Przez jej nowy wygląd nie mogłam odczytać z pyska jej uczuć.
    - Czy ty... Chciałaś tak wyglądać..?
<Amy? Przepraszam, że BARDZO krótkie...>

niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Kimm'iego CD Chris

   Spojrzałem na waderę.
    - Ładne oczy. Pierwszy raz widzę dwu kolorowe.
    - D-Dzięki...
   Przyjrzałem się miejscu po skrzydle i szturchnąłem je łapą. Chris spojrzała podejrzliwie. Złapałem jakąś gałąź i parę liści. Zrobiłem z nich idealne skrzydło, identyczne do jej skrzydła. Wyszeptałem parę zaklęć i natura złączyła skrzydło z ciałem. Gałęzie zamieniły się w kości, liście w pióra a wszystko było ze skórą.
   Chris odwróciła się a jej oczy rozjaśniły się w blasku.
    - Podoba się?
<Chris?>

Od Chris CD Kimm'iego

   Zerknęłam z nieufnością na basiora. Przyjrzałam mu się dokładnie. Jego łapy były pokryte drobnymi cętkami, co doskonale odznaczało się na jego ciele. Ogon kończył się ciemną kitką, a z pleców wyrastały mu skrzydła. Tak. Posiadał parę pięknych, zdrowych skrzydeł, i na pewno z nich korzystał. Obiektywnie oceniając, był dość ładny.
   Zrobiło mi się jakoś smutno.
   Zastanowiłam się, czemu od pewnego czasu przeżywam tylko negatywne emocje. Strach, agresja, obawa, smutek, żal. To wszystko gnieździ się we mnie i kiedyś wybuchnie bez ostrzeżenia.
    - Jestem Kimm - odezwał się basior, wyrywając mnie z zadumy - A ty?
   Spojrzałam niepewnie na wilka. Nie wyglądał na złego, ale... mimo wszystko powinnam zachować ostrożność.
    - Chris - odpowiedziałam krótko i zwięźle.
    - Masz skrzydła? - basior do tej chwili widział mnie tylko z jednej strony. Gdy obszedł mnie dookoła i zobaczył brak drugiego skrzydła, jęknął cicho - Ach... Bolało?...
   Pokręciłam głową. Nie pamiętałam tego dobrze. Wspomnienia z tamtego okresu były zamglone, jakby ktoś mnie otumanił. Przypominałam sobie jedynie, że przed kimś uciekałam. Panicznie bałam się mojego prześladowcy. Gdy dotarłam nad klif, nie miałam już dokąd uciec. Skały pękły, a ja spadłam z wielkiej wysokości. Wtedy chyba moje skrzydło zahaczyło się o gałąź i zwyczajnie oderwało. Krew. Dużo krwi.
    - Nie bolało - skrzywiłam się lekko.
<Kimm?>

Od Chris CD Clear

   Mój pokój błysnął światłem. Jednak znikło ono po chwili, znów zostawiając mnie w ciemności. Wsłuchałam się w ciszę, pewna obaw. Ale spokojny oddech wciąż istniał w głębi pokoju. Był wyraźny i głośny.
   Nie miałam się czego bać.

~

   Trochę kręciło mi się w głowie. Nie pamiętałam zbyt wiele z kilku ostatnich chwil. Jedyne, co cały czas siedziało w mojej głowie, to przeszywający ból w boku. Zerknęłam na moje ciało, ale nie miałam żadnej rany. Jedynie cienką, prawie niewidoczną bliznę między żebrami.
   Ledwo wstałam na nogi, a na moją szyję rzuciła się Clear.
    - Chris!
   Spojrzałam pytająco na szczenię. Jej oczy były puste i matowe, cały czas wpatrujące się w jeden punkt. Nie miałam pojęcia, co się stało.
    - Clear... Wszystko w porządku? Coś jest nie tak z twoimi oczami...
   Na pysku wadery malował się smutek i prawie rozpacz. Cały czas dotykała mnie łapą, jakby bała się, że ją opuszczę.
    - Nie wiem... - wyszeptała cicho - Moje oczy... Ja nic nie widzę.
    Jęknęłam. Czy to mógł być wynik ataku? Szkoda mi było tak młodego szczenięcia. Utrata wzroku musi być okropna.
    - Nie martw się - wymusiłam na sobie wesoły ton - Wszystko będzie OK. Obiecuję.
Clear uśmiechnęła się blado.

Od Lionela

   Po przemówieniu Sombry skierowałem się z Charlie w stronę lasu. Było pięknie, a ostatnie promyki słońca muskały nasze futro. Westchnąłem. I że mi, wilkowi, którego przeszłość nie jest tak różowa jak mówi wszystkim, jest dane zaznać szczęścia. Zacisnąłem szczęki i pobiegłem. Wilczyca ruszyła po chwili, ale szybko mnie dogoniła.
   Poczułem wodę na łapach. Była zimna i przejrzyście czysta.


   Wbiegłem do niej i parsknąłem. Ta sytuacja bardzo mnie rozbawiła. Charlie dołączyła do mnie i śmialiśmy się wniebogłosy. Rzeka była dosyć płytka, więc rozbryzgując wodę wskoczyłem na drzewo. Obróciłem się, ale nie zobaczyłem wadery. Zaniepokoiłem się, ale ona rozwiała moje wątpliwości całując mnie w policzek. Parsknąłem i spojrzałem jej głęboko w oczy. Zobaczyłem w nich nieskażoną duszę. Pospiesznie odwróciłem wzrok i przeprosiłem zaskoczoną Charlie. Jej oczy, piękne i czyste, niczym woda, o której wpadłem, kiedy zeskoczyłem z drzewa, wywołały u mnie nawałnicę wspomnień. Moje oczy wypełniły się łzami, ale musiałem być silny, chociaż miałem powód do płaczu. W końcu nie jestem dzieciakiem. Ruszyłem do przodu rozkładając skrzydła. Wzbiłem się ponad linię drzew. Zawsze kochałem las, ale musiałem baz przerwy pomagać mojej matce, która...Ech, nieważne. W każdym razie nie miałem chwili, aby udać się na przechadzkę gdziekolwiek. Ale już nie mam tego problemu. W końcu jestem daleko od nich i pewnie już nie żyją.
   Zobaczyłem dach, drewniany, ale wyraźnie odcinał się od liści. Był umiejscowiony obok wodospadu rzeki, którą wcześniej widziałem.



Zmarszczyłem nos i podleciałem w tamtą stronę. Gdy stałem na ziemi złożyłem skrzydła i podszedłem ostrożnie do drzwi. Chatka wyglądała na starą. Zapukałem w ścianę koło drzwi, bo wejście chybaby wypadło, gdybym w nie uderzył. Nikt nie odpowiadał, a były to jeszcze nasze tereny. Powoli obszedłem cały domek, ale najwyraźniej nikt dawno tu nie był. Zobaczyłem dziurę w ścianie. Podszedłem do niej i wpełzłem do środka.
   W środku nie wyglądał najpiękniej. Wszystko było porośnięte mchem, a w prawym rogu wyraźnie odcinało się posłanie. Odgarnąłem ziemię z białej pościeli i zobaczyłem liścik. Był on następującej treści:

12.11.1784r.
Rosode.

   Kochana Nicole!
   Dawno nie pisałem, co? Wiem, pewnie mnie za o zabijesz. Ale nie o tym chciałem mówić.  Na froncie nie dzieje się dobrze. Jest coraz więcej maszyn oblężniczych, które zabijają po 10 naszych! Spodziewam się, że ja także niedługo umrę. Dlatego przyłożę się do tego listu, w który opowiem Ci moją historię. Czytaj uważnie!
   Urodziłem się w watasze, która nienawidziła mnie, ze względów czysto egzystencjalnych, czyli z powodu daty moich urodzin. Mianowicie przyszedłem na świat w dniu, w którym zginął nasz wódz. Był to dobry wilk, więc i wszystkim dobrze się powodziło. Nasza rodzina od pokoleń była rybakami, więc nie spełnialiśmy jakiejś ważnej funkcji. Zastępca wodza powiedział, że jeżeli nie wydziedziczą mnie, to cała nasza rodzina będzie musiała odejść. Ojciec z zimną krwią wyrzucił mnie z jaskini, w której wtedy mieszkaliśmy, razem z całym moim skromnym dobytkiem. Było to równoznaczne wydziedziczeniu. Do tego zadrapał mnie w prawy bok, co oznaczało największą obelgę. Na szczęście moja matka, tuż przed moim odejściem, dała mi trochę pieniędzy i wysłała do ciotki w pobliskiej wilczej turystycznej wiosce. Prowadziła oberżę. Nadal pamiętam, jak wtedy ryczałem. Do wioski doszedłem w około 3 dni. Gdy dotarłem byłem spragniony i głodny, bo nie miałem nic do jedzenia, a tylko raz udało mi się napić w strumyku. Wioska nie była duża, więc szybko odnalazłem ciotkę. Przyjęła mnie z otwartymi ramionami, ale nie miałem odwagi powiedzieć jej dlaczego tu jestem. Powiedziałam jej, że jestem na wakacjach i jadę do ukochanej. Żadnej takiej nie miałem, ale ciotka była wielką romantyczką. Przez długi czas szwendałem się po okolicy i wracałem do zdrowia. Pewnego wieczoru poczułem straszny ból w ranie zrobionej przez ojca. Okazało się, że wdało się zakażenie. Lekarze musieli sprowadzać leki z daleka, co kosztowało. Ciotka nie miała pieniędzy na takie wydatki, i tak ledwo starczało jej na różnego rodzaju jedzenie i trunki do biznesu. Chciała odesłać mnie do domu, ale nie mogła, bo przecież mnie wyrzucili. Wszystko się wydało, a ona wywaliła mnie z oberży i kazała nie wracać. Udałem się więc w jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy. Na wzgórzu stała wielka willa w stylu ludzkim, który oni nazywali romańskim. Poszedłem tam z niczym. Byłem wygłodzony, bo ciotka karmiła mnie bardzo ubogo, do tego bardzo chory. Gdy podszedłem do drzwi coś kazało mi wrócić na ulicę, na której też siedziałem długo. Ale oparłem się ochocie i zapukałem w wielkie, mosiężne drzwi. Otworzyła mi piękna, starsza wadera. Uśmiechnęła się dobrotliwie, ale kiedy przyjrzała mi się od razu chciała zamknąć wrota. Zakrzyknąłem, że jestem chory i biedny, ale ona nie chciała słuchać. Zatrzasnęła mi ostatnią szansę przed nosem. Zapłakałem gorzko ze swojej bezsilności. Byłem zbyt chory, abym mógł zostać na dworze. Nikt nie miał tyle pieniędzy, aby mi pomóc. Zawróciłem i ruszyłem w stronę miasta. Był wieczór, więc postanowiłem popytać o schronienie. Przepytałem pół wioski, ale nikt nie chciał mnie przyjąć. Zmarznięty i głodny wróciłem pod drzwi bogaczy, bo mieli małą zakrytą altankę, w której stał piecyk. Zszedłem po trawie okrytej białym puchem i zapolowałem na królika. Nie wiem jak, ale udało mi się to. Wróciłem do altany i rozpaliłem ogień. Wiedziałem, że mogę mieć przez to problemy, ale nie obchodziło nie to. Po posiłku poszedłem spać. Następnego dnia

   Przestałem czytać, bo kartka byłą rozerwana na pół. Szukałem jej dłuższą chwilę, ale nie zdołałem znaleźć reszty. Słońce zdążyło w tym czasie zniknąć do końca i po niebie powoli przesuwał się biały sierp księżyca. Ziewnąłem i ułożyłem się na pryczy. Postanowiłem zamartwiać się sprawami Nicole i tego na razie bezimiennego wilka następnego dnia. Ledwo położyłem łeb na miękkiej powierzchni i już spałem.

<C.D.N>

Od Lili "Powołanie"

   Był wczesny ranek.Czerwone słońce zaczynało wyłaniać się zza gór.Postanowiłam udać się na spacer. Myślałam, że jeśli ostatnio na takim spacerze spotkałam Cazador, to może tym razem też czeka mnie jakaś niespodzianka.
   Obrałam kierunek na Mroczny Las. Nie czułam lęku, że coś może mi się stać. Gdy doszłam do ściany drzew zawahałam się, ale weszłam do środka. O dziwo przez całą drogę nie wyskoczył na mnie żaden potwór. Szłam cały czas przed siebie i rozmyślałam.
   Nagle moim oczom ukazało się światło. Przyśpieszyłam. W pełnym pędzie wpadłam na polanę, a właściwie łąkę otoczoną z jednej strony burymi drzewami Mrocznego lasu, a z drugiej brzozowym zagajnikiem.
   W jednej chwili pojawił się przede mną Opues - pan przeciwieństw. Był taki jak opowiadały wilki. Jego sierść mieszała się z mgłą, a oczy płonęły błękitnym ogniem.
    - Witaj Lili - powiedział łagodnie. - Czekałem.Wiedziałem, że tu przyjdziesz.
   Po prostu mnie zatkało. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zaczęłam się jąkać.
    - E-e-e...-wymamrotałam.
   On nie odpowiedział tylko podsunął mi amulet. bez większego namysłu sięgnęłam po podarunek i nałożyłam go na szyję.
    - Mam nadzieję, że podoba ci się prezent- powiedział bóg.-Chciałbym abyś została kapłanką.Będziesz pośrednikiem między mną a wilkami.
   - Nie mogę odmówić takiej propozycji-odparłam po czym skłoniłam się nisko, odwróciłam się i ruszyłam w drogę powrotną.
   Przebiegłam przez cały Mroczny Las. Gdy z niego wyszłam nie wiedziałam jak jest późno. Niebo było zasnute ciemnymi chmurami, z których wyłonił się rubinowo czerwony księżyc. Zauwżyłam, że moje futro zmieniło kolor i płonie błękitnym ogniem. Oczywiście nic nie czułam bo to był magiczny ogień. Bez większego namysłu ruszyłam w stronę Świątyni Równości.
   Po drodze zobaczyłam idącego przez las, w tę samą stronę Muzyka.Zwolniłam, aby się przywitać.
    - Cześć.Do kąt idziesz-zagadnęłam.
    - Cześć.Przed siebie.Jak chyba widać-odparł żartobliwie.
    - Ja lecę do Świątyni Równości.
    - Pójdę z tobą. Jeśli nie masz nic przeciwko-zaproponował. Nie pytał o mój wygląd ani powód w jakim tam zmierzam.
   Skinęłam porozumiewawczo głową i ruszyliśmy.
   Gdy dotarliśmy na łąkę, gdzie była położona świątynia zobaczyliśmy światło. O dziwo blask wydobywał się spod ziemi z budowlą. Podeszliśmy bliżej. Z tego miejsca widzieliśmy już dokładnie korytarz prowadzący po schodach pod ziemię. Zeszliśmy po nich do podziemnej komnaty.



   Było tam słychać ciche dźwięki fletu. Sufit był przejrzysty i wydawało się, że go w ogóle niema. Ściany ociekały wodą, która wsiąkała w miejscami porośniętą trawa posadzkę. W samym centrum komnaty stała otwarta księga.


   Muzyk i ja byliśmy urzeczeni pięknem tego miejsca i rozglądaliśmy się dookoła. W międzyczasie ogień, którym płonęło moje futro zgasł.
   Podeszłam do księgi i zaczęłam ją czytać. Na pierwszej stronie, na której była otwarta, pojawiły się świecące litery tworzące napis: ,,Witaj w Komnacie Tajemnic''. Zastanawiałam się co to ma do rzeczy, ale w głowie miałam pustkę. Przekręciłam stronę. Napis ma niej mówił: Księgi pomogą wam w trudnych sprawach''. Zrobiłam wielkie oczy bo nadal nic nie rozumiałam.
   Cieszyliśmy się pięknem tego jaskini jeszcze przez jakiś czas, a potem poszliśmy opowiedzieć o tym Sombrze.
<Muzyk?Sombra?>

Od Clear CD Chris

   - Nie! - krzyknęłam biegnąc w stronę, gdzie ostatnio usłyszałam wilczycę.
   Potknęłam się o coś ciepłego i padłam na ziemię. Nosem wyczułam Chris. Była czymś pozlepiana. Polizałam to. Okazało się, że to krew.
   Przeraziłam się. Nie mogłam jej stracić! Nie mogłam odejść, bo bałam się, że ją zgubię. Zaczęłam wyć o pomoc. Nie wiedziałam, czy ktoś usłyszał... Położyłam głowę na piersi wadery i zaczęłam płakać.
   Usłyszałam głos Katriny. Stała najprawdopodobniej obok mnie. Niepewnie dotknęłam jej łapy ogonem.
    - Co się stało?! - spytała przerażona wilczyca.
    - Coś... Nas... Zaatakowało... - wychlipałam.
   Nie zdołałam nic więcej powiedzieć. Rozpłakałabym się jeszcze bardziej.
    - Czy... Ona... Przeżyje..? - spytałam po chwili.
    - Nie wiem... - mruknęła Kat.
   Zaczęłam wyć smutno. Czemu nie mogłabym umrzeć wraz z nią?! Łzy ciekły po moim pysku niczym rzeka, a nie mogłam ich żadnym sposobem powstrzymać.
   Spoważniałam. Skoro nie mogłam umrzeć wraz z nią, to ona musi żyć ze mną! Otworzyłam oczy i wyobraziłam sobie postać wilczycy.
   Rozbłysnęło białe światło. Delikatnie dotknęło Chris i oplotło jej brzuch. Rana zaczęła się goić, a futro oczyszczać. Po jakichś pięciu minutach Chris była cała i zdrowa. Rzuciłam jej się na szyję, płacząc.
    - Chris! Żyjesz!
<Chris?>

sobota, 12 kwietnia 2014

Od Madelyn "Znak Skorpiona"

   Leżałam sobie spokojnie na półce skalnej w mojej jaskini gdy nagle przyśniło mi się że spadam z wysokiego klifu. Obudziłam się szybko i spadłam leżąc plecami na podłodze. Spadłam tak mocno że aż coś plasnęło pod moimi plecami. Starałam się wytrzymać niesamowity ból. Leżałam tak przez chwilę gdy usłyszałam bardzo ciche kroki. Ktoś wyraźnie zmierzał w moją stronę. Jednak nie chciałam wstawać. Niebawem usłyszałam powitalne okrzyki dwóch wader stojących u wejścia mojej jaskini. Była to Sombra i druga wadera, dotąd mi nie znana. Sombra powiedziała:
    - Cześć. Chciałam ci przedstawić Kasumi. Jest naszą zwiadowczynią.
    - Hej. Właśnie miałam mówić, że ktoś tu sobie leczy wadę kręgosłupa.
    - Bardzo śmieszne.
   Próbowałam wstać.Plecy miałam spłaszczone więc musiałam je wygiąć.Zapytałam:
    - Lubicie chrupać kości.
    - No jasne! - odpowiedziały chórem.
    - To sobie posłuchajcie.
   Wtedy wygięłam kręgosłup.Tak mi chrupnęło, że Sombra o mało nie zwróciła śniadania, ale dla mnie to była ulga. Niebawem już swobodnie mogłam się wyginać. Sombra zapytała:
    - I ty tak po każdej nocy?
    - Nie. Dzisiaj spadłam ze skalnej półki która służyła mi za łóżko.
    - Ale przecież są tu tylko niskie.
    - A tamta? - wskazałam ruchem łapy.
    - A tak.Racja.
    - Co was do mnie sprowadza?
    - Myślałyśmy o wybraniu się dziś na jakieś zwiady.Im szybciej wytropimy tą zgraję tym lepiej.
    - Dobrze. Jest nas trzy więc powinnyśmy poruszać się szybko.Myślę że twoja koleżanka ma jako takie doświadczenie.
    - Ależ oczywiście.
    - Super. Widzę że ekwipunek macie. - wskazałam na kołczany pełne strzał, przepasane na ramionach wilczyc łuki, a przy nogach uwiązane sakwy z nożami zaostrzonymi jak brzytwy.
    - Tak. Przygotowałyśmy się.
    - Ja idę wziąć swój ekwipunek, a wy czekajcie na polanie. Zaraz do was dojdę.
   Wilczyce skinęły głową i wyszły. Ja tymczasem szybko się uczesałam i zabrałam ekwipunek, sprawdzając trzy razy czy wszystko mam. Pożegnałam się z moim kucykiem i ruszyłam na polanę. Nigdy nie wiadomo czy się wróci z wyprawy.
   Szybko podbiegłam do wader. Razem ruszyłyśmy w stronę lasu. Bez słowa przekroczyłyśmy jego granicę. Teraz nie mówiłyśmy nić i poruszałyśmy się bardzo cicho. Wytężyłam słuch i szukałam drobnej wskazówki której zawsze udzielał mi Zefir-bóg zachodniego wiatru. Zawsze kiedy lekko powiewał wskazywał na to że coś złego się stanie, lecz tylko ja czułam jak lata wokół mnie mówiąc "Uważaj, uważaj na siebie i patrz pod łapy". Po co mam patrzyć pod łapy? Nieważne. Miałam zamiar to robić. Wyprzedziłam moje towarzyszki uważnie rozglądałam się po ścieżce. Nagle ścieżka się urwała i trzeba było iść krzakami. Mimo wszystko wciąż patrzyłam pod nogi. Po chwili zauważyłam wielki głaz obrośnięty mchem. Przejechałam po nim łapą, by usunąć mech i wtedy zobaczyłam wygrawerowanego na głazie skorpiona. Przestraszyłam się. Skorpion był znakiem gangu który się tu osiedlił. Niedaleko musiała znajdować się ich siedziba - Montsombre "Ciemna góra". Najgorsze miejsce, które znajduje się na tym półwyspie. Dziewczyny dobrze o tym wiedziały, lecz nic nie chciały mówić. Spojrzałam na nie, a one najwyraźniej mnie zrozumiały. Trzeba było tam iść. Kiedy już tam doszłyśmy, zobaczyłyśmy to okropne miejsce:


<Sombra?Kasumi?>

Od Chris CD Clear

   Głosy ucichły, a uciążliwy niedawno blask przestał drażnić oczy. W moim małym pokoju znów panowała cisza. Słychać było jedynie cichy, miarowy oddech. Cudzy. To był ktoś, kto mógł tu przebywać. Ktoś, kogo uznałam za godnego wkroczenia do mojej głowy. Ktoś, kto mnie rozumiał.
Ktoś, dla którego oddałabym ostatni posiłek. Ktoś, za kim skoczyłabym w ogień. Ktoś, kogo pocieszałabym w smutku, mimo własnej sytuacji. Ktoś, kogo uratowałabym, ryzykując własne życie.
Przyjaciel.

~

   Widziałam tego basiora. Nie wiedziałam, czego chciał ani dlaczego atakował szczenię. Nie myślałam o tym. Od Clear dzieliła mnie pewna odległość, więc szybko wykonałam atak wiatrem.
Ostry podmuch przybrał formę cienkiego, niewidzialnego sztyletu. Skierowałam go na agresora, samej biegnąc do wadery. Basior został zraniony w bok, lecz wiatr był w stanie zadać tylko rany powierzchniowe.
    - Clear! - krzyknęłam, zbliżając się do wadery - Zachowaj spokój!
   Przemknęłam obok wadery, przeskoczyłam nad gnijącą kłodą i wbiłam kły w ciało postawnego basiora. Trafiłam w okolice tętnicy szyjnej. Taki cios praktycznie oznaczał moje zwycięstwo.
   Prawie.
   Poczułam, jak z mojego boku trysnęła krew. Po chwili wypłynęła wolnym strumieniem także z pyska. Basior miał przegryzioną szyję, to prawda. Jednak okazałam się za wolna. W czasie mojego ataku zdążył stworzyć cień, który przebił moje ciało.
   Kaszlnęłam krwią. Wilk umierał, nie musiałam się nim martwić. Powoli doszłam do Clear, samej odchodząc od zmysłów.
    - Clear... Wszystko dobrze? - zapytałam, starając się ukryć załamujący się głos.
   Na nic innego jednak się nie zdobyłam. Jeszcze jednak fala krwi wypłynęła z mojej rany, a oczy zaszły mi mgłą.
   Odpłynęłam.
<Clear...?>

piątek, 11 kwietnia 2014

Od Amicitii CD Sombry

   Trochę nie wiedziałam o co jej chodzi z trudniejszym. Po chwili potrząsnęłam łbem i pobiegłam w stronę najbliższych siedlisk ludzkich rzucając coś przez ramię. Sombra podniosła łapę i jakby chciała coś dodać, ale mnie już wtedy nie było.
   Ludzkie miasteczko było dosyć daleko, mianowicie około 2 dni drogi piechotą. Ostrym biegiem 1 dzień. Dotknęłam medalionu Anny, żeby dodać sobie siły. Wyrobiłam się w pół dnia. Zostało mi jeszcze na powrót.
   Domy na przedmieściach były wielkie, jakby była to najbogatsza dzielnica miasta. Mruknęłam coś, sprawdziłam ostrość pazurów, jakby coś poszło nie tak i weszłam na osiedle.
   Zobaczyłam człowieka. Zawarczałam mimowolnie. Dziewczyna miała około 18 lat, dopiero co weszła w ludzką dorosłość. Podeszłam do niej, a ona krzyknęła i wbiła się plecami w samochód, patrząc na mnie przerażona. Usiadłam obok niej i wydałam z siebie kojący dźwięk. Popatrzyłam na nią maślanymi oczami. Ściągnęła brwi. Widziałam, że przekonuje się do mnie. Wstałam,a ona zdziwiła się. Powiedziałam parę słów w starożytnym języku, który znał każdy. Zdziwiła się. Poprosiłam w nim ją o farbę. Chyba zrozumiała, bo poszła po coś do garażu. Po chwili wyszła z różową i czarną farbą w ręce. Miała też jakąś torbę. Dała mi wszystko i założyła torbę, do której włożyła farbę. Pokiwałam łbem. W tej samej sekundzie z domu wyszła jakaś starsza kobieta i krzyknęła. Uciekłam jak najszybciej mogłam.
   Doszłam do jaskini, gdzie siedziała moja alfa. Zerknęła na mnie. Jej oczy rozszerzyły się. Podeszła do mnie, a z niebieskich oczu promieniowała troska.
    -Co ci się stało? - spytała zaniepokojona.
    -A co? - podzielałam jej uczucia.
    -Zmieniłaś się...
   Spojrzałam w kałużę. Rzeczywiście, wyglądałam inaczej. Ponurzej.
<Sombro?>

Od Clear CD Chris

    - No to... Zaczynamy od dzisiaj, czy od jutra? - spytałam.
   Wilczyca zastanowiła się. Po jakimś czasie odpowiedziała.
    - Możemy... Możemy zacząć od teraz.
    - No to świetnie! - powiedziałam i odsunęłam się o parę kroków.
   Siedziałyśmy tak bardzo długo. Nie wiem, czy mijały minuty, czy godziny. Jednak wbrew pozorom nie nudziłam się. Obserwowałam chmury, tak jak powiedziałam Chris.
   Każda miała inny kształt. Widziałam takie, które wyglądały jak zające, inne jak kwiaty... Mogłam tak w nie patrzeć aż do jutra. A obok mnie była prawie niezauważalna z tej odległości Chris, która także obserwowała obłoki.
   Jednak tego dnia wydarzyło się coś, co zmieniło moje życie. Na dużo gorsze...
   Na łąkę padł ogromny cień. Odruchowo spojrzałam w górę, lecz nic tam nie zobaczyłam. Kątem oka dostrzegłam wielkiego, łysego wilka, który zmierzał w moją stronę. Stanęłam jak wryta. Basior zbliżał się do mnie, a jego cień pogłębiał się. Wokół niego była dziwna aura, jakby... mroku i śmierci.
   Zatrzymał się przede mną i wyszczerzył kły. Skuliłam się. Wilk wyciągnął łapę i zamachnął się na mnie. Poczułam przeszywający ból głowy, ale nie zemdlałam. Spróbowałam otworzyć oczy, które ze strachu zamknęłam. Nie udało się. Wszędzie nadal była ciemność.
   Krzyknęłam przerażona. Nie widziałam! Zawołałam pierwszą osobę, jaka mi przyszła na myśl:
    - Chris! Pomocy!
<Chris?>

Od Kolosa CD Katriny

   Trąciłem ją lekko nosem.
    - Masz ochotę na nocny spacer? - spytałem. Kat uśmiechnęła się radośnie, po czym wyszliśmy z jaskini. Spacerowaliśmy sobie podczas pełni po plaży. Złocisty piasek łaskotał mnie w łapy, a fale je obmyły. Było przepięknie.
   Po godzinie wróciliśmy do jaskini. Zanim ułożyliśmy się do spania, szepnąłem jej do ucha:
    - Chciałbym mieć syna albo córkę... - uśmiechnęła się, a ja ten cudowny uśmiech odwzajemniłem. Dobrze wiedziałem co on oznacza.
    Że już niedługo tę jaskinie nie będziemy dzielić tylko my.
<Katrino?>

wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Katriny CD Kolosa

   Popatrzyłam na Kolosa który spał w jaskini naprzeciwko.Cieszyłam się, że nareszcie się przełamał i wyznał mi to co czuje.Podbiegł do mnie Lizzie po czym rozmyślił się i odbiegł.Nagle Kolos się obudził i szedł w moja stronę.
    - Jak się czujesz?-zapytał.Nie wiedziałam o co mu chodzi.
    - Dobrze.Czemu pytasz?
    - Sam nie wiem - powiedział i położył się obok mnie.
   Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu, aż zapytałam się.
    - Jak nazwał byś szczeniaki?
    - Szczeniaki? - zapytał zażenowany. - Dlaczego pytasz? Nie mów mi że...
    - Chcę wiedzieć. I nie jestem.
    - Basiorka Tajfun, a waderkę Renechive w skrócie Rene.
   Uśmiechnęłam się tylko na znak, że te imiona mi pasują.
<Kolos?Liczę, że chcesz mieć szczenięta.>

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Od Kolosa CD Katriny

   Szliśmy przez fioletową drogę. Bałem się jej to wyznać... Ale był to odpowiedni moment.
    - K-Kocham cię - wypaliłem cicho, mając nadzieje, że Katrina tego nie usłyszy.
   Popatrzyła na mnie.
    - Ja też! - rzuciła mi się na szyje. Byłem szczęśliwy.
    - Będziesz moją partnerką? - spytałem ją po chwili.
    - Jasne! - krzyknęła i pocałowała mnie. Już chyba naprawdę zapomniała o Kimm'im, który złamał jej serce. Choć naprawdę go lubiłem.
    - Berek! - krzyknęła popychając mnie nosem.
   Bawiliśmy się jak małe dzieci, dopóki nie wrzuciłem Katriny do wody.
   Gdy wróciliśmy wszyscy spali. No tak, byliśmy tam 3 godziny! Poszedłem do jaskini, która stała naprzeciwko jaskini Kat.
   Uśmiechnąłem się do niej ostatni raz i zasnąłem.
<Katrino?>

niedziela, 6 kwietnia 2014

Powrót

Już wróciłam i opowiadania znowu wysyłamy do graczki Licia19!
Wasza alfa,
Sombra.

sobota, 5 kwietnia 2014

Od Chris CD Sombry


   Gdzieś w mojej głowie wyświetla się ciągle film
   gram główną rolę, a poza mną nie ma nic.
   Nie słyszę dźwięków, nie widzę kolorów tła
   tu nie ma dobra, tu nie ma nawet zła.

   Gdzieś w mojej głowie zapala się nagle coś
   jak mała iskra, palący sumienia głos.
   Otwieram usta i wyrzucam niemy krzyk
   zaciskam pięści i biję w mur aż do krwi.

   Gdzieś w mojej głowie wewnętrzna wojna trwa
   rozrywa myśli i nie wiem już, czy to ja.
  Już chciałbym uciec, uwolnić się z tego snu
  to niemożliwe, bo wszystko się dzieje TU...

   W mojej głowie...
   w mojej głowie...
   w mojej głowie...

   Gdzieś w mojej głowie...


~

   Sombra odeszła ode mnie. Krótko po tym podbiegło do mnie szczenię, młoda wadera. Uśmiechała się i widocznie cieszyła się swoim życiem. Zastanowiłam się chwilę. Szczenięta zawsze są szczere i przeważnie mówią prawdę. Co by się stało gdybym to ją spytała o... no, tą rzecz?...
    - Cześć! - zatrzymała się przy mnie - Jak masz na imię?
   Postanowiłam zaryzykować.
    - Chris - odpowiedziałam z lekkim wahaniem - A-a ty?
   Waderka uśmiechnęła się i usiadła na trawie.
    - Clear. Masz ładne oczy.
   Zdziwiłam się lekko. Nigdy nikt mi nie mówił, że mam coś "ładne". Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc tylko zrobiłam lekkiego zeza.
   Clear parsknęła śmiechem i trąciła mnie lekko łapą.
    - Wyglądasz sympatycznie. Zaprzyjaźnijmy się!
   Otworzyłam lekko pysk, lecz się nie odezwałam. Odwróciłam wzrok, który zaszedł mgłą i mruknęłam tylko:
    - Muszę to przemyśleć...
   Szczenię pokiwało ze zrozumieniem głową.
    - Jasne. Wiesz co? Oswoję cię - widząc moje zdziwienie, od razu zaczęła wyjaśniać - Nie musisz ze mną rozmawiać. Codziennie będę tu siadać obok ciebie i będziemy razem milczeć. Możemy na przykłąd obserwować chmury. Na początku usiądę z dala od ciebie, ale każdego dnia będę się coraz bardziej przybliżać. Potem zaczniemy rozmawiać. Będziesz mogła powiedzieć mi o czym tylko będziesz chciała! Tylko obiecaj mi jedno - codziennie będziesz tu siadać o tej samej porze. Stoi?
   Spojrzałam na małą waderę, która wyrażała tak wielką inicjatywę i chęć do pomocy. Tylko po to, aby się ze mną zaprzyjaźnić. Aby mnie oswoić...
    - Stoi - uśmiechnęłam się naprawdę bardzo, bardzo lekko.

(Clear?)

Od Lili ,,Młode smoki"

   Tego dnia poszłam na Smoczą Łąkę, aby spotkać się z Cazador. Smoczyca siedziała w jaskini bacznie obserwując swoje jaja.
    -Witaj Cazador - krzyknęłam już od progu.
    -Witaj - przywitała się smoczyca.
   Podeszłam i spojrzałam na nią.
    -Jak tam życie - zagadnęłam.
    -Dobrze. Dziś wyklują się moje dzieci.
    -Gratulacje.
   Gdy to powiedziałam jaja zatrzęsły się i zaczęły pękać. Wykluły się z nich trzy młode smoczki. Dwie samiczki i samczyk.Jedna była lodowa, druga roślinna... czy coś takiego, w każdym razie związana z naturą. Nie do końca wiem jak opisać jego na pewno był niebieski z kolorowymi kolcami na głowie i na końcu ogona.
   Nagle do jaskini wpadły Charlie i Katrina. Podbiegły do nas i zaczęły robić maślane oczy do smoczątek. 
    -Jak się nazywają? - spytała Charlie.
    -Możecie wymyślić im imiona - zaproponowała Cazador.
    -Crystal - krzyknęła Kat wskazując na lodową samiczkę.
    -Spring - zawołała za nią Charlie.
    -A on będzie się nazywał Drako - powiedziałam patrząc na młodego smoka.
    -Żałuję, ze nie mam takiej towarzyszki jak Cazador - powiedziała z żalem Kat.
    -Ja też - przyznała jej młodsza koleżanka.
   Spojrzałam porozumiewawczo na Cazador, Która powiedziała:
    -Jeśli chcecie kiedy trochę podrosną mogą zostać waszymi towarzyszami.


Crystal:

Spring:

Drako:



Uwaga!

   Sombra ma problemy z komputerem, więc proszę wszystkie opowiadania przysyłać do Anabelles233234.
Wasza beta,
Amicitia.

środa, 2 kwietnia 2014

Od Sombry CD Chris

   Spojrzała na mnie, odsuwając się od zdobyczy. Spojrzałam na nią z politowaniem. Widać było w jej oczach głód, a żołądek słychać było na kilometr. Ta odwzajemniła spojrzenie i rzuciła obojętnie:
    - Bierz.
   Zbliżyłam się do martwego zająca. Dotknęłam go delikatnie i popchnęłam w stronę wadery.
    - U nas nie panują takie zasady. Ty upolowałaś, ty jesz. - uśmiechnęłam się.
   Chris rzuciła się z powrotem na jedzenie. Zniknęło w niecałe dwie minuty. Zakrztusiła się, więc poklepałam ją po grzbiecie. Z jej gardła wypadła kość. Podniosłam ją i położyłam na skale. Niedługo potem zabrał ją ptak. Chris patrzyła na to uważnym wzrokiem.
    - To czego my nie jemy... - westchnęłam - Na pewno przyda się komuś innemu. Na przykład temu ptakowi.
    - Po co mi to tłumaczysz? - pokręciła głową Chris.
   Zmieszałam się. Najwyraźniej nie był to dobry moment. Wstałam i otrząsnęłam się z suchej trawy. Spojrzałam ponownie na wilczycę. Odwróciłam się i odeszłam w stronę jaskini. Kątem oka dostrzegłam moją córkę - Clear, która podchodzi do niej. "Nasza rodzina za bardzo próbuje się z nią zintegrować" pomyślałam i przyspieszyłam kroku. Usłyszałam jedynie strzępek z rozmowy wader.
    - Nie wiem, co o tym myśleć... - to był głos Chris
    - Ja też... - dodała Clear.
    Przez resztę drogi zastanawiałam się o co im chodziło...
<Chris? O co chodziło?>

wtorek, 1 kwietnia 2014

Od Amicitii CD Strangera

   Tereny mojej watahy były wielkie. Oczywiście zanim nastąpiła jej zagłada. Teraz ta ziemia była niezamieszkana. Czasami marzę, aby wszystko było tak jak dawniej, by moja rodzina była cała.
   Nagle zobaczyłam wilka oddalonego o parę kilometrów, ale ziemia była płaska, więc widziałam go. Przypominał mi Quansena...Ale to niemożliwe! Przecież wataha kuzyna oddalona była o dobrych parę tysięcy mil! Ruszyłam z miejsca jak najszybszym biegiem. Wpadła ma mnie jakaś wadera, rycząc coś takiego.
   -Bandyci! To bandyci! Ja się tym zajmę.
   Złapałam ją za łapę.
   -Ej, kochana, ale to mój kuzyn. Nazywa się Quansen i na pewno nie jest rabusiem.
   Nie byłam tego do końca pewna, ale co miałam jej powiedzieć? ,,To nie bandyta! Dlaczego? Bo mam takie przeczucie". Przyjrzałam się jej podejrzliwie, ale nigdy wcześniej jej nie widziałam.
   -Kim jesteś i jak się tu znalazłaś? I po co ci ten płaszcz? Jest gorąco.
   Uśmiechnęła się protekcjonalnie. Jeszcze czego, żeby myślała, że zwiadowcy są ważniejsi od uzdrowicieli! Phi!
   -Jestem Madeline, królewska zwiadowczyni. Przyszłam tutaj, ponieważ na waszych terenach zagnieździli się bandyci.
   Zdusiłam chichot. Sombra będzie musiała mi to wszystko bardzo dokładnie wyjaśnić. Podeszłam do krawędzi zbocza. Niedaleko znajdowała się Krawędź Rozpaczy. A jakbym ją zepchnęła...? Nie, Sombra by mnie zabiła. Oprócz tego, że wyrzuciła z watahy. Wzruszyłam ramionami i pobiegłam znów. Wadera stała jeszcze chwilę, a po chwili odwróciła się i zniknęła w krzakach.
   Dobiegłam do wilka przypominającego Quansena. Okazało się, że jest tylko wartownikiem w naprawdę sporym obozie. Podeszłam do niego i przedstawiłam się.
   -Cześć, jestem Amy. Czy mogę wiedzieć kim jesteście?
   Jego oczy zrobiły się wielkie i wypełniły się łzami. Puścił tarczę, którą miał się ochraniać w razie napaści i rzucił się na mnie.
   -Amy, to naprawdę ty! Co z Anabelles?
   Spuściłam łeb i zanuciłam jedną z ludowych pieśni, aby się nie rozpłakać. Podniosłam z szyi naszyjnik, który dał mi...ktoś. Nie wiem dlaczego, ale nie zapisało mi się to w pamięci. Miałam ochotę porozmawiać z Anne. Łzy skapnęła na ziemię i od razu wyrosły tam orchidee. Podniosłam łeb i zobaczyłam, że Quan okropnie zbladł. Przełknął ślinę i padł na kolana. Pogłaskałam go po głowie. Nie płakał. Był blady jak trup, a jego białka pokazały się w oczach. Po chwili zaczął się dusić. Krzyknęłam i dotknęłam ziemi, aby wyrosły na niej zioła. Wepchałam mu je do gardła. Wstał.
   -To nie pierwszy taki atak. Wszyscy w grupie takie mają. Właśnie dlatego tu przyjechaliśmy. Aby prosić was o pomoc. Ponoć macie najlepszych uzdrowicieli w kraju.
   Pierwsze słyszę, i o takiej chorobie, i o tym, że mamy najlepszych lekarzy na kontynencie. Przez łeb przepływały mi tysiące myśli. Musiałam ograniczyć dostęp jakichkolwiek wilków z zewnątrz do obozu. Ścisła kwarantanna. Udzieliłam Quanowi potrzebnych informacji i odbiegłam, aby poinformować Sombrę.
   Po drodze wpadłam na Strangera. Skinęliśmy sobie, a chyba domyślił się, że coś jest nie tak, bo pobiegł ze mną bez słowa. Dobiegliśmy do jaskini i zastaliśmy tam alfę rozmawiającą po cichu z Kimm. Poprosiłam ją na słówko.
   -Sombro, do jasnych piekieł, co to za Madeline i o co jej chodzi z jakimiś bandytami? To moi kuzyni! I do tego przyjechali, aby prosić nas o pomoc!
   Miała dosyć nieodgadniony wyraz pyska. Musiała mi to wszystko dokładnie wyjaśnić.
<Sombro?>

Od Karino


   Shayning zaprowadził mnie do Sombry - Alfy Watahy Srebrzystego Nieba. Poczułem ogromny stres, sam nie wiedzieć czemu. Spojrzałem z wahaniem na basiora - był ode mnie wyższy i starszy więc miałem z tym problem. Uśmiechnął się.
    - Sombra! - krzyknął. Tuż obok mnie wylądowała wielka czerwona wadera (Czemu ,,wielka"!? To przez to że jestem bardzo niski. ) z lekkim pacnięciem przyprawiając mnie prawie o zawał serca.
    - Emm... Sombra... to jest... - nie dokończył widząc, że wilczyca utkwiła wzrok na jego szyi. Spojrzał w dół. Ledwo widziałem jego zdziwiony wyraz twarzy.
    - A to skąd się tu wzięło?
   Sombra zamyśliła się po czym zaczęła z prędkością ulewy wyrzucać pytania:
    - Gdzie byłeś?
    - W lesie.
    - Po co?
    - Po lekarstwo dla Shantery.
    - Udało ci się?
    - Nie.
    - Kogoś spotkałeś?
    - Jego. - wskazał pyskiem w moją stronę. Sombra zwróciła się do mnie:
    - Jesteś zagubionym?
    - Eeee... - bąknąłem. Westchnęła cicho.
    - Może łatwiej: zgubiłeś się w głuszy?
    - Tak...
   Z powrotem do Shayninga.
    - Pomogłeś mu?
    - Nie tej... Zostawiłem w lesie...
   Sombra prychnęła.
    - Pytam poważnie!
    - No przecież że tak!
    - Poświęciłeś się?
    - No... jeśli masz na myśli że nie dałem się ognikom ... Zaufałem mu i skoczyłem w przepaść ....
   Twarz wilczycy rozjaśnił uśmiech.
    - Gratuluję! Jesteś wybrańcem Bosque!
    -  To dlatego mam ten świetlisty medalion!
    - Tak! - pisnęła. Trąciłem go pyskiem przypominając o sobie.
    - A tak... To jest Karino - przedstawił . Teraz wszyscy gapili się na mnie. Miałem ochotę schować się za plecami Shayninga niczym szczeniak. W końcu nim prawie byłem. No, sorry mam dopiero 2 lata! A raczej rok, ale 2 lata kończę jutro.
    - Chciałbyś dołączyć do watahy? - zapytała.
    - Chyba nie mam wyboru - zdałem się na lekki uśmiech.
<Sombra? Shayning?>

Nowy basior!


Oto nowy członek watahy - Karino! Serdecznie witamy!

Od Katriny CD Kolosa

   Byłam zdziwiona odpowiedzią Kolosa.''Tu jest przynajmniej nie jak w moim prawdziwym domu''.Nie odpowiadałam przez chwilę ale nagle się odezwałam.
    - Ale o co tobie chodzi?Nie rozumiem...
    - Mój ojciec zamordował wszystkich z mojej rodziny...Ale ja jakimś cudem zdołałem uciec.
    - Przykro mi.Moja rodzinna wataha zginęła w pożarze...
    - Mi także jest przykro.
    - To nic. Znalazłam przepiękne miejsce na terenie naszej watahy. Czy chciał byś je zobaczyć?
    - Co to za pytanie.Oczywiście, że chcę.
   Zabrałam go w miejsce które wyglądało właśnie tak:
    - Tu jest pięknie-powiedział Kolos przechodząc przez most.-Jak znalazłaś to miejsce?!
    - Spacerowałam przez Ukrytą Plażę i zboczyłam nieco z drogi.Okazało się, że to jest niedaleko naszej jaskini.
    - Bardzo prosty i fajny sposób - powiedział. - Katrino chodź za mną.
   Byłam zaskoczona gdy Kolos kazał mi iść za nim.
    -''Ciekawe gdzie idziemy'' - pomyślałam.
    - Jesteśmy na miejscu - rzekł gdy już dotarliśmy. - Jak ci się podoba?
    - Cudownie! Żadne inne słowa chyba tego nie określą!
<Kolos?>

Od Shyninga CD Strangera


   Zleciałem na ziemię.
    - Co jest Stranger?
    - Twoja smoczyca... Zdaje mi się, że zauważyłem miejsce bez pancerza na łokciu.
   Zszedłem ze smoka. Obejrzałem Shanterę ze wszystkich stron. Rzeczywiście, znalazłem miejsce bez pancerza.
    - Niedobrze... Znam tylko jedno rozwiązanie...
   Dobrze wiedziałem co oznacza brak ochrony dla smoka. Mały punkt może zdecydować o ich życiu i śmierci. Strasznie bałem się o Shanterę.
    - Leć do reszty - poleciłem jej. Smoczyca kiwnęła głową i wzniosła się w powietrze. Zaczekałem chwilę, po czym ruszyłem w stronę lasu gdzie znajdowała się świątynia. Przy krawędzi rozglądnąłem się czy nikt nie idzie za mną i ruszyłem. Las był ogromny ale ja mam dobrą orientację w terenie. Zapamiętuje każde drzewo.    Szedłem naprawdę długo. Las co chwilę się zmieniał. Robiłem liczne postoje. Dzień szybko minął. Za horyzontem zaczął się jarzyć księżyc. Było już naprawdę ciemno. Gwiazdy iskrzyły się na niebie. Nagle usłyszałem krzyk:
    - Na pomoc!
   Zerwałem się na równe nogi i popędziłem w dół zbocza. Na dnie leżał szary basior.
    - Pomóż mi!
   Wyciągnąłem go z rowu. Podziękował mi lecz kiedy wreszcie wylazł zaczął rzucać nerwowe spojrzenia wokół siebie.
    - Zgubiłeś się? - zapytałem a on pokiwał głową.
    - Chodź za mną.
   Szliśmy długo kiedy nagle las zmienił się nie do poznania. Zrobił się większy niczym polana, drzewa były rzadsze. Parę niebieskich świetlików zagrodziło nam drogę. Przełknąłem ślinę.
    - Polana błędnych ogników. Pamiętaj by nie odwracać się za siebie. W żadnym wypadku.
   Basior pokiwał głową. Stąpaliśmy w ciszy. Nagle doznałem wizji. Przede mną stanęła Shantera nawołująca bym poszedł za nią. Wiedziałem że to błędne ogniki ale to było takie realne. Z czasem było ich coraz więcej. Z trudem stąpałem przed siebie. Widziałem okropne rzeczy. Jack rozrywający Anashelle, Anashelle wołająca o pomoc, przyjaciele w potrzebie i różne takie. Basior przeżywało to samo. Był okropnie blady. W ostatniej chwili powstrzymałem go od pójścia do ogników.
    - Udało się! - wysapałem. Byłem szczęśliwy.
   Szliśmy dalej. Nagle za krzaków wyskoczył ogromny zwierz. Musieliśmy uciekać. Przed nami wyrastały drzewa, omijałem je z wielkim trudem. Duchy lasu dołączyły się do gonitwy. Przed nami wyrósł kanion. Zrzuciłem drzewo robiąc most. Kazałem basiorowi przejść najpierw. Lecz kiedy przeszedł na drugą stronę drzewo rozprysło się na drzazgi.
    - Uciekaj! - wrzasnąłem.
    - Nie zostawię cię tutaj - spojrzał w dół i zamknął oczy. - Skacz!
    - Zwariowałeś!?
    - Zaufaj mi!
   Zamknąłem oczy i rzuciłem się w głąb przepaści. Myślałem, co ja zrobiłem!? Leciałem tak w dół i w dół czekając na ból . Ale nic się nie stało. Kiedy otworzyłem oczy znajdowałem się na łące. Obok leżał szary basior.
    - Wszystko dobrze?
    - Chyba t- tak .. - wstałem i pomału ruszyłem z nim do watahy, nie zauważając nawet dziwnego medalionu na szyi.