Nagle zobaczyłam wilka oddalonego o parę kilometrów, ale ziemia była płaska, więc widziałam go. Przypominał mi Quansena...Ale to niemożliwe! Przecież wataha kuzyna oddalona była o dobrych parę tysięcy mil! Ruszyłam z miejsca jak najszybszym biegiem. Wpadła ma mnie jakaś wadera, rycząc coś takiego.
-Bandyci! To bandyci! Ja się tym zajmę.
Złapałam ją za łapę.
-Ej, kochana, ale to mój kuzyn. Nazywa się Quansen i na pewno nie jest rabusiem.
Nie byłam tego do końca pewna, ale co miałam jej powiedzieć? ,,To nie bandyta! Dlaczego? Bo mam takie przeczucie". Przyjrzałam się jej podejrzliwie, ale nigdy wcześniej jej nie widziałam.
-Kim jesteś i jak się tu znalazłaś? I po co ci ten płaszcz? Jest gorąco.
Uśmiechnęła się protekcjonalnie. Jeszcze czego, żeby myślała, że zwiadowcy są ważniejsi od uzdrowicieli! Phi!
-Jestem Madeline, królewska zwiadowczyni. Przyszłam tutaj, ponieważ na waszych terenach zagnieździli się bandyci.
Zdusiłam chichot. Sombra będzie musiała mi to wszystko bardzo dokładnie wyjaśnić. Podeszłam do krawędzi zbocza. Niedaleko znajdowała się Krawędź Rozpaczy. A jakbym ją zepchnęła...? Nie, Sombra by mnie zabiła. Oprócz tego, że wyrzuciła z watahy. Wzruszyłam ramionami i pobiegłam znów. Wadera stała jeszcze chwilę, a po chwili odwróciła się i zniknęła w krzakach.
Dobiegłam do wilka przypominającego Quansena. Okazało się, że jest tylko wartownikiem w naprawdę sporym obozie. Podeszłam do niego i przedstawiłam się.
-Cześć, jestem Amy. Czy mogę wiedzieć kim jesteście?
Jego oczy zrobiły się wielkie i wypełniły się łzami. Puścił tarczę, którą miał się ochraniać w razie napaści i rzucił się na mnie.
-Amy, to naprawdę ty! Co z Anabelles?
Spuściłam łeb i zanuciłam jedną z ludowych pieśni, aby się nie rozpłakać. Podniosłam z szyi naszyjnik, który dał mi...ktoś. Nie wiem dlaczego, ale nie zapisało mi się to w pamięci. Miałam ochotę porozmawiać z Anne. Łzy skapnęła na ziemię i od razu wyrosły tam orchidee. Podniosłam łeb i zobaczyłam, że Quan okropnie zbladł. Przełknął ślinę i padł na kolana. Pogłaskałam go po głowie. Nie płakał. Był blady jak trup, a jego białka pokazały się w oczach. Po chwili zaczął się dusić. Krzyknęłam i dotknęłam ziemi, aby wyrosły na niej zioła. Wepchałam mu je do gardła. Wstał.
-To nie pierwszy taki atak. Wszyscy w grupie takie mają. Właśnie dlatego tu przyjechaliśmy. Aby prosić was o pomoc. Ponoć macie najlepszych uzdrowicieli w kraju.
Pierwsze słyszę, i o takiej chorobie, i o tym, że mamy najlepszych lekarzy na kontynencie. Przez łeb przepływały mi tysiące myśli. Musiałam ograniczyć dostęp jakichkolwiek wilków z zewnątrz do obozu. Ścisła kwarantanna. Udzieliłam Quanowi potrzebnych informacji i odbiegłam, aby poinformować Sombrę.
Po drodze wpadłam na Strangera. Skinęliśmy sobie, a chyba domyślił się, że coś jest nie tak, bo pobiegł ze mną bez słowa. Dobiegliśmy do jaskini i zastaliśmy tam alfę rozmawiającą po cichu z Kimm. Poprosiłam ją na słówko.
-Sombro, do jasnych piekieł, co to za Madeline i o co jej chodzi z jakimiś bandytami? To moi kuzyni! I do tego przyjechali, aby prosić nas o pomoc!
Miała dosyć nieodgadniony wyraz pyska. Musiała mi to wszystko dokładnie wyjaśnić.
<Sombro?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz