wtorek, 1 kwietnia 2014

Od Shyninga CD Strangera


   Zleciałem na ziemię.
    - Co jest Stranger?
    - Twoja smoczyca... Zdaje mi się, że zauważyłem miejsce bez pancerza na łokciu.
   Zszedłem ze smoka. Obejrzałem Shanterę ze wszystkich stron. Rzeczywiście, znalazłem miejsce bez pancerza.
    - Niedobrze... Znam tylko jedno rozwiązanie...
   Dobrze wiedziałem co oznacza brak ochrony dla smoka. Mały punkt może zdecydować o ich życiu i śmierci. Strasznie bałem się o Shanterę.
    - Leć do reszty - poleciłem jej. Smoczyca kiwnęła głową i wzniosła się w powietrze. Zaczekałem chwilę, po czym ruszyłem w stronę lasu gdzie znajdowała się świątynia. Przy krawędzi rozglądnąłem się czy nikt nie idzie za mną i ruszyłem. Las był ogromny ale ja mam dobrą orientację w terenie. Zapamiętuje każde drzewo.    Szedłem naprawdę długo. Las co chwilę się zmieniał. Robiłem liczne postoje. Dzień szybko minął. Za horyzontem zaczął się jarzyć księżyc. Było już naprawdę ciemno. Gwiazdy iskrzyły się na niebie. Nagle usłyszałem krzyk:
    - Na pomoc!
   Zerwałem się na równe nogi i popędziłem w dół zbocza. Na dnie leżał szary basior.
    - Pomóż mi!
   Wyciągnąłem go z rowu. Podziękował mi lecz kiedy wreszcie wylazł zaczął rzucać nerwowe spojrzenia wokół siebie.
    - Zgubiłeś się? - zapytałem a on pokiwał głową.
    - Chodź za mną.
   Szliśmy długo kiedy nagle las zmienił się nie do poznania. Zrobił się większy niczym polana, drzewa były rzadsze. Parę niebieskich świetlików zagrodziło nam drogę. Przełknąłem ślinę.
    - Polana błędnych ogników. Pamiętaj by nie odwracać się za siebie. W żadnym wypadku.
   Basior pokiwał głową. Stąpaliśmy w ciszy. Nagle doznałem wizji. Przede mną stanęła Shantera nawołująca bym poszedł za nią. Wiedziałem że to błędne ogniki ale to było takie realne. Z czasem było ich coraz więcej. Z trudem stąpałem przed siebie. Widziałem okropne rzeczy. Jack rozrywający Anashelle, Anashelle wołająca o pomoc, przyjaciele w potrzebie i różne takie. Basior przeżywało to samo. Był okropnie blady. W ostatniej chwili powstrzymałem go od pójścia do ogników.
    - Udało się! - wysapałem. Byłem szczęśliwy.
   Szliśmy dalej. Nagle za krzaków wyskoczył ogromny zwierz. Musieliśmy uciekać. Przed nami wyrastały drzewa, omijałem je z wielkim trudem. Duchy lasu dołączyły się do gonitwy. Przed nami wyrósł kanion. Zrzuciłem drzewo robiąc most. Kazałem basiorowi przejść najpierw. Lecz kiedy przeszedł na drugą stronę drzewo rozprysło się na drzazgi.
    - Uciekaj! - wrzasnąłem.
    - Nie zostawię cię tutaj - spojrzał w dół i zamknął oczy. - Skacz!
    - Zwariowałeś!?
    - Zaufaj mi!
   Zamknąłem oczy i rzuciłem się w głąb przepaści. Myślałem, co ja zrobiłem!? Leciałem tak w dół i w dół czekając na ból . Ale nic się nie stało. Kiedy otworzyłem oczy znajdowałem się na łące. Obok leżał szary basior.
    - Wszystko dobrze?
    - Chyba t- tak .. - wstałem i pomału ruszyłem z nim do watahy, nie zauważając nawet dziwnego medalionu na szyi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz