niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Lionela

   Po przemówieniu Sombry skierowałem się z Charlie w stronę lasu. Było pięknie, a ostatnie promyki słońca muskały nasze futro. Westchnąłem. I że mi, wilkowi, którego przeszłość nie jest tak różowa jak mówi wszystkim, jest dane zaznać szczęścia. Zacisnąłem szczęki i pobiegłem. Wilczyca ruszyła po chwili, ale szybko mnie dogoniła.
   Poczułem wodę na łapach. Była zimna i przejrzyście czysta.


   Wbiegłem do niej i parsknąłem. Ta sytuacja bardzo mnie rozbawiła. Charlie dołączyła do mnie i śmialiśmy się wniebogłosy. Rzeka była dosyć płytka, więc rozbryzgując wodę wskoczyłem na drzewo. Obróciłem się, ale nie zobaczyłem wadery. Zaniepokoiłem się, ale ona rozwiała moje wątpliwości całując mnie w policzek. Parsknąłem i spojrzałem jej głęboko w oczy. Zobaczyłem w nich nieskażoną duszę. Pospiesznie odwróciłem wzrok i przeprosiłem zaskoczoną Charlie. Jej oczy, piękne i czyste, niczym woda, o której wpadłem, kiedy zeskoczyłem z drzewa, wywołały u mnie nawałnicę wspomnień. Moje oczy wypełniły się łzami, ale musiałem być silny, chociaż miałem powód do płaczu. W końcu nie jestem dzieciakiem. Ruszyłem do przodu rozkładając skrzydła. Wzbiłem się ponad linię drzew. Zawsze kochałem las, ale musiałem baz przerwy pomagać mojej matce, która...Ech, nieważne. W każdym razie nie miałem chwili, aby udać się na przechadzkę gdziekolwiek. Ale już nie mam tego problemu. W końcu jestem daleko od nich i pewnie już nie żyją.
   Zobaczyłem dach, drewniany, ale wyraźnie odcinał się od liści. Był umiejscowiony obok wodospadu rzeki, którą wcześniej widziałem.



Zmarszczyłem nos i podleciałem w tamtą stronę. Gdy stałem na ziemi złożyłem skrzydła i podszedłem ostrożnie do drzwi. Chatka wyglądała na starą. Zapukałem w ścianę koło drzwi, bo wejście chybaby wypadło, gdybym w nie uderzył. Nikt nie odpowiadał, a były to jeszcze nasze tereny. Powoli obszedłem cały domek, ale najwyraźniej nikt dawno tu nie był. Zobaczyłem dziurę w ścianie. Podszedłem do niej i wpełzłem do środka.
   W środku nie wyglądał najpiękniej. Wszystko było porośnięte mchem, a w prawym rogu wyraźnie odcinało się posłanie. Odgarnąłem ziemię z białej pościeli i zobaczyłem liścik. Był on następującej treści:

12.11.1784r.
Rosode.

   Kochana Nicole!
   Dawno nie pisałem, co? Wiem, pewnie mnie za o zabijesz. Ale nie o tym chciałem mówić.  Na froncie nie dzieje się dobrze. Jest coraz więcej maszyn oblężniczych, które zabijają po 10 naszych! Spodziewam się, że ja także niedługo umrę. Dlatego przyłożę się do tego listu, w który opowiem Ci moją historię. Czytaj uważnie!
   Urodziłem się w watasze, która nienawidziła mnie, ze względów czysto egzystencjalnych, czyli z powodu daty moich urodzin. Mianowicie przyszedłem na świat w dniu, w którym zginął nasz wódz. Był to dobry wilk, więc i wszystkim dobrze się powodziło. Nasza rodzina od pokoleń była rybakami, więc nie spełnialiśmy jakiejś ważnej funkcji. Zastępca wodza powiedział, że jeżeli nie wydziedziczą mnie, to cała nasza rodzina będzie musiała odejść. Ojciec z zimną krwią wyrzucił mnie z jaskini, w której wtedy mieszkaliśmy, razem z całym moim skromnym dobytkiem. Było to równoznaczne wydziedziczeniu. Do tego zadrapał mnie w prawy bok, co oznaczało największą obelgę. Na szczęście moja matka, tuż przed moim odejściem, dała mi trochę pieniędzy i wysłała do ciotki w pobliskiej wilczej turystycznej wiosce. Prowadziła oberżę. Nadal pamiętam, jak wtedy ryczałem. Do wioski doszedłem w około 3 dni. Gdy dotarłem byłem spragniony i głodny, bo nie miałem nic do jedzenia, a tylko raz udało mi się napić w strumyku. Wioska nie była duża, więc szybko odnalazłem ciotkę. Przyjęła mnie z otwartymi ramionami, ale nie miałem odwagi powiedzieć jej dlaczego tu jestem. Powiedziałam jej, że jestem na wakacjach i jadę do ukochanej. Żadnej takiej nie miałem, ale ciotka była wielką romantyczką. Przez długi czas szwendałem się po okolicy i wracałem do zdrowia. Pewnego wieczoru poczułem straszny ból w ranie zrobionej przez ojca. Okazało się, że wdało się zakażenie. Lekarze musieli sprowadzać leki z daleka, co kosztowało. Ciotka nie miała pieniędzy na takie wydatki, i tak ledwo starczało jej na różnego rodzaju jedzenie i trunki do biznesu. Chciała odesłać mnie do domu, ale nie mogła, bo przecież mnie wyrzucili. Wszystko się wydało, a ona wywaliła mnie z oberży i kazała nie wracać. Udałem się więc w jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy. Na wzgórzu stała wielka willa w stylu ludzkim, który oni nazywali romańskim. Poszedłem tam z niczym. Byłem wygłodzony, bo ciotka karmiła mnie bardzo ubogo, do tego bardzo chory. Gdy podszedłem do drzwi coś kazało mi wrócić na ulicę, na której też siedziałem długo. Ale oparłem się ochocie i zapukałem w wielkie, mosiężne drzwi. Otworzyła mi piękna, starsza wadera. Uśmiechnęła się dobrotliwie, ale kiedy przyjrzała mi się od razu chciała zamknąć wrota. Zakrzyknąłem, że jestem chory i biedny, ale ona nie chciała słuchać. Zatrzasnęła mi ostatnią szansę przed nosem. Zapłakałem gorzko ze swojej bezsilności. Byłem zbyt chory, abym mógł zostać na dworze. Nikt nie miał tyle pieniędzy, aby mi pomóc. Zawróciłem i ruszyłem w stronę miasta. Był wieczór, więc postanowiłem popytać o schronienie. Przepytałem pół wioski, ale nikt nie chciał mnie przyjąć. Zmarznięty i głodny wróciłem pod drzwi bogaczy, bo mieli małą zakrytą altankę, w której stał piecyk. Zszedłem po trawie okrytej białym puchem i zapolowałem na królika. Nie wiem jak, ale udało mi się to. Wróciłem do altany i rozpaliłem ogień. Wiedziałem, że mogę mieć przez to problemy, ale nie obchodziło nie to. Po posiłku poszedłem spać. Następnego dnia

   Przestałem czytać, bo kartka byłą rozerwana na pół. Szukałem jej dłuższą chwilę, ale nie zdołałem znaleźć reszty. Słońce zdążyło w tym czasie zniknąć do końca i po niebie powoli przesuwał się biały sierp księżyca. Ziewnąłem i ułożyłem się na pryczy. Postanowiłem zamartwiać się sprawami Nicole i tego na razie bezimiennego wilka następnego dnia. Ledwo położyłem łeb na miękkiej powierzchni i już spałem.

<C.D.N>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz