- Odejdź... - warknęłam.
- Słucham? - odparł.
- Odejdź! - ryknęłam na całe gardło. - I nigdy nie wracaj!
Smok cofnął się przerażony. Jack rozejrzał się wokoło, a gdy ujrzał całą naszą watahę wpatrzoną w niego groźnym wzrokiem, zwątpił. Popędził smoka do lotu. Ten oddalił się i osiadł z powrotem na wieżyczkach zamku. Patrzyłam tam jeszcze przez chwilę, ale nic nie sugerowało aby mój brat miał ponowić atak.
Poczułam, że unoszę się w powietrze. W moich uszach zadźwięczały wiwaty, a oczy zaślepił blask w oczach innych. Podrzucali mnie, krzyczeli i gratulowali. Delikatnie zeszłam na ziemię. Podziękowałam wszystkim i odwróciłam się, chcąc wracać do jaskini.
Kątem oka zobaczyłam jakiegoś konia. Tyle, że to nie był zwyczajny koń, on płonął! Ruszyłam w jego stronę, ale ten pogalopował do lasu. Pobiegłam za nim. Rumak zatrzymał się na łące, a wokół niego latały feniksy. Podeszłam do niego powoli.
- Spokojnie... - mruczałam.
Zarżał. Byłam pewna, że chce mi coś powiedzieć! Wciąż go uspokajałam, aż w końcu nie wierzgał, nie stawał dęba, nic nie robił. Po jakimś czasie zawył i zniknął w popiele. Rzuciłam się w tamtą stronę, przerażona. Nie chciałam aby coś się stało temu zwierzęciu.
Gdy stanęłam obok sterty liści i prochu, zobaczyłam w nich Thalię. Czym prędzej wyciągnęłam ją stamtąd i otrzepałam z brudu. Była nieprzytomna. Powoli cuciłam ją, jednak dało to skutek dopiero po godzinie.
- Co się stało? - spytała Thalia.
- Byłaś... byłaś... - nie mogłam się wysłowić. - Byłaś takim jakby koniem i...
- Fenikshorse! - krzyknęła. - O nie, to się znowu stało!
- I co mamy z tym zrobić? - zapytałam.
- Musimy... - przełknęła ślinę. - Musimy iść do Shyininga.
<Thalia?>
Kolejne wyjaśnienie: Tym opowiadaniem zwolniłam Anabelles z napisania opowiadania jako Jack.
OdpowiedzUsuń